Już mecze sparingowe pokazały, że Jakub Kamiński dobrze radzi sobie w nowym otoczeniu. W grze kontrolnej z Tirolem Innsbruck miał udział w trzech z siedmiu akcji bramkowych VfL. Z kolei w potyczce z Brentford, czyli przedstawicielem Bundesligi, postawił kropkę nad „i”, ustalając wynik rywalizacji na 4:0 dla swych nowych kolegów. W weekend z kolei wreszcie pojawił się w oficjalnym meczu „Wilków”, które w Jenie pokonały miejscowego czwartoligowca, Carl Zeiss, 1:0. Młody reprezentant kraju wszedł na murawę na ostatnie 25 minut.
„Super Express”: - Za panem pierwszy oficjalny występ w barwach VfL. Było uczucie zawodu, że pucharowy mecz w Jenie zaczyna pan na ławce?
Jakub Kamiński: - Nie! Ja potrzebuje czasu na zaadaptowanie się do warunków niemieckich. Wciąż jeszcze wszystko dla mnie jest nowe: intensywność zajęć i gier, ale też język, kraj, obyczaje. Nie byłem więc ani zaskoczony, ani tym bardziej zawiedziony. Wiedziałem, że trener ma jedenastkę, którą tydzień przed ligą chce sprawdzić w tym meczu pucharowym. Cieszę się, że dostałem szansę – i to w momencie, w którym mecz się tak naprawdę nie układał: po godzinie gry było 0:0 w rywalizacji z czwartoligowcem. Miałem od razu po wejściu szansę, więc szybko zaznaczyłem swoją obecność na murawie. Teraz ode mnie tylko zależy, czy w kolejnych spotkaniach pojawię się w wyjściowym składzie.
Niemcy rzucili się na polskich piłkarzy! Doszło do rękoczynów: zaatakowani i opluwani
- VfL ostatecznie wygrało, ale po meczu nie było przyjemnie. Co naprawdę się stało po wyjściu z szatni?
- Szliśmy w trójkę - Pavao Pervan, Kevin Paredes i ja – w kierunku autobusu. Do przejścia było jakieś 20 metrów, kiedy zaczęli nas zaczepiać miejscowi kibice. Było gorąco; pierwszy raz w życiu spotkałem się z sytuacją, w której fani tak mocno „udzielali się” w stosunku do piłkarzy,
Tak Jakub Kamiński dorastał do kadry. Nieznane fakty z życia gwiazdy Lecha
- Czuliście się zagrożeni?
- Zagrożeni? Tak. Było bardzo agresywnie, istniało ryzyko, że któryś z nas może zostać uderzony, a ochrona do pewnego momentu w ogóle nie reagowała. Na szczęście obeszło się bez eskalacji.
- Dawne NRD nieszczególnie pana przywitało. A dawne RFN?
- Właściwie tylko jedna rzecz po przyjeździe do Wolfsburga mnie zaskoczyła - „tylko” i „aż” jedna. Chodzi o intensywność wszystkich zajęć i gier – dwa razy większą niż w Polsce, i z piłką, i bez piłki. Przepracowałem jednak prawie cały okres przygotowawczy z drużyną – mówię „prawie”, bo ze względu na reprezentację, dołączyłem do VfL tydzień po rozpoczęciu treningów – i teraz już czuję się bardzo dobrze przygotowany do sezonu. Jestem na dobrej drodze, by pukać może jeszcze nie do jedenastki, ale do tego, by wchodzić z ławki i dawać dobre, mocne zmiany.
- Wielu kibiców w kraju zastanawia się, cóż to jest ta „większa intensywność”, o której mówią piłkarze wyjeżdżający z polskiej ligi na Zachód?
- Chodzi przede wszystkim o szybkość gry i zachowań na boisku. Wszystko ma być robione w sprincie – nie na „chodzonego”; i z dużą jakością techniczną. Wszystko ma też być rozgrywane do przodu. Trener Niko Kovac jest bardzo wymagający.
- Kiedy zimą podpisywał pan – z półrocznym wyprzedzeniem – kontrakt z VfL, rozmawiał pan jeszcze z trenerem Florianem Kohlfeldtem. Co dla pana oznacza zmiana na ławce szkoleniowej?
- Trudno mi coś bliżej powiedzieć o trenerze Kohlfeldcie, bo nie miałem okazji z nim pracować. Patrząc na CV trenera Kovaca – kluby, w jakich był i zawodników, z którymi pracował – nie można mieć wątpliwości, że wiedzę i umiejętności ma bardzo duże. Od pierwszego mojego dnia w klubie widziałem, że to fachowiec z najwyższej światowej półki. Myślę, że to pozytywna zmiana. Ludzie w klubie też czuli, że potrzeba w nim „świeżości” - tej trenerskiej i tej zawodniczej. Przyszło wielu młodych piłkarzy. Z niecierpliwością czekamy teraz na początek sezonu, w którym celem będzie miejsce dające przepustkę do pucharów.
W grze o piłkarskie „złoto” każde wsparcie się przyda: „Modliłem się o potknięcie Rakowa”
- Takie zadanie zostało wam przez trenera postawione wprost?
- Nie. Ale myślę, że powinniśmy właśnie o to grać. Zobaczymy, co przyniosą pierwsze mecze; po kilku kolejkach łatwiej będzie określić ten cel.
- A jaką rolę Niko Kovac widzi dla pana?
- Grywaliśmy w sparingach zarówno trójką, jak i czwórką obrońców. W czwórce mogę u niego grać i na boku obrony, ale i na skrzydłach. A w systemie trójkowym – na „wahadle” bądź na „dziesiątkach” z przodu. Możliwości jest wiele – w zależności od sytuacji zdrowotnej drużyny, od przeciwnika itp. Dla mnie pozycja nie ma zasadniczego znaczenia – jestem uniwersalnym zawodnikiem i wiem, że sobie poradzę. Ważniejsze jest łapanie minut – i doświadczenia – na murawie.
- „Pierwsze wrażenie robi się tylko raz” - powiedział pan kiedyś w wywiadzie. Jest pan zadowolony z pierwszego wrażenia, jakie zrobił pan na nowych kolegach i trenerze?
- W pierwszym meczu z Tirolem miałem udział w trzech bramkach, a koledzy – wiedząc, że gram zazwyczaj wyżej – zobaczyli, że z powodzeniem mogę grać i w obronie. Z Brentford dostałem 45 minut i strzeliłem bramkę; kolejną dołożyłem w niedzielnym sparingu, grając na skrzydle. Zaznaczam się w tej drużynie i mocno liczę na to, że tak będzie cały czas.
- Pan tylko o piłce. A ja pytam o pierwsze wrażenie w grupie: w szatni, w klubie...
- Szykowałem się długo na ten moment. Przywitałem się oczywiście po niemiecku, choć wciąż jeszcze potrzebuję trochę czasu, by ten język opanować na poziomie komunikatywnym. Dlatego na razie dogaduję się w szatni głównie po angielsku, ucząc się intensywnie niemieckich zwrotów i słów.
- Jak wyglądał chrzest w drużynie?
- Na obozie nowi zawodnicy musieli coś.... zaśpiewać. Miałem przygotowaną piosenkę po niemiecku, ale ostatecznie nie wypaliło – nie zdecydowałem się, żeby nie „pokaleczyć” języka (śmiech). Więc stanęło na „Przez twe oczy zielone...”. Trochę pomagał Bartek Białek, z którym byłem na zgrupowaniu w jednym pokoju. Mamy dobry kontakt.
Tak Jakub Kamiński pożegnał się z mistrzem Polski. Te słowa nie przejdą bez echa
- Zagra pan w sezonie ligowym z „szesnastką” na plecach?
- Tak. Sam sobie ten numer wybrałem.
- Dlaczego?
- Bo z „szesnastką” zaczynał w Borussii i w Bundeslidze mój idol, Kuba Błaszczykowski. Wybrałem ten numer z sentymentu dla niego.
- Zaczynacie ligę u siebie z Werderem...
- … i ważne, żeby dobrze zacząć, czyli wygrać.
- OK. A potem już schody – czyli wyjazd na Bayern! Ciarki na plecach?
- Tak. Pozytywne to będzie przeżycie: pojechać, zagrać przeciwko tak wielkim zawodnikom. I może nie przegrać? Najważniejsze dla mnie – jak powiedziałem – jest jednak zbieranie minut. Wciąż mam w głowie szansę i nadzieję na mundial, mocno na to liczę.
Jakub Kamiński podbije Bundesligę? Tak jego przyszłość widzi wybitny reprezentant Polski
- Mówi pan, że adaptacja wciąż trwa. Słówko o życiu codziennym w Wolfsburgu?
- To bardzo spokojne miasto, całe jego życie kręci się wokół fabryki volkswagena. Dostałem mieszkanie w domkach szeregowych, na rodzinnym osiedlu. Wśród sąsiadów mam wielu Polaków. Niektórzy już się kręcą wokół mojego domu, dwóch czy trzech nawet podeszło, by porozmawiać. Ucieszyli się, że mają w drużynie VfL rodaka, który będzie się przebijać do składu i za którego mogą ściskać kciuki. Zaoferowali też – w razie potrzeby - pomoc na co dzień.
- A przyjaciele w szatni? Bliżej panu do kogoś konkretnego po tych kilku tygodniach?
- Staram się trzymać kontakt ze wszystkimi – i raczej mi się to udaje. Wiadomo, że jest „Biały”, spotkałem się też z Kasią Kiedrzynek. Ma w tej chwili 2-3 miesiące wyjęte ze sportowego życia, bo złapała kontuzję, ale widać, że cenią ją w klubie. Teraz na pierwszy mecz przyjedzie tato z bratem. Jest dobrze z tą adaptacją!