Kumpel Stilicia rządzi Bundesligą

2008-11-14 7:00

Nazywają ich „Wieśniakami”, ale oni nic sobie z tego nie robią. Po 12 kolejkach są wiceliderami Bundesligi, a ich napastnik Vedad Ibisević (24 l.) zdecydowanie prowadzi w klasyfikacji najskuteczniejszych strzelców. Bośniacki gwiazdor Hoffenheim opowiada nam o fenomenie swojej drużyny, o przyjaźni ze Stiliciem i rywalizacji z Wichniarkiem.

Super Express: – W Polsce furorę robi Bośniak Semir Stilić z Lecha Poznań. W Niemczech postrachem bramkarzy jest jego rodak Vedad Ibisević. Znacie się?

Vedad Ibisević: – Jasne, że tak. I to bardzo dobrze! Z Semirem grałem kilkakrotnie w reprezentacji Bośni, parę razy jeszcze na pewno się spotkamy. Dlatego będę mówił o nim tylko dobrze (śmiech). A poważnie, to ten chłopak zasługuje na komplementy: jest młody i naprawdę bardzo utalentowany.

– Poradziłby sobie już teraz w silnej lidze? Na przykład w Bundeslidze...

– Nie śledzę polskiej ligi na tyle, żeby go wnikliwie ocenić. Z Internetu dowiaduję się, że Semir zagrał dobry mecz albo strzelił bramkę. Ale widziałem go na zgrupowaniach kadry i sądzę, że w ciągu roku będzie gotowy do gry na międzynarodowym poziomie w bardzo mocnym klubie.

– Ty udowadniasz, że można się w lidze niemieckiej zaaklimatyzować błyskawicznie.

– To efekt ciężkiej pracy całej drużyny. Jesteśmy mocnym zespołem, gramy ofensywnie, stwarzamy wiele sytuacji, a mnie pozostaje ich wykorzystywanie. Taki radosny, ofensywny styl preferuje nasz trener, Ralf Rangnick. Mamy bardzo utalentowanych piłkarzy, którzy są głodni sukcesów. Niektórzy mówią, że brakuje nam doświadczenia. Ale może właśnie to motywuje nas do jeszcze większej walki...  Tabela pokazuje, że na razie dajemy radę.

– Życie piłkarza nie ogranicza się jednak tylko do stadionu. Nie nudzi ci się w Hoffenheim, czyli – jak mówią kibice innych klubów – „na wsi”?

– Jest mi tu bardzo dobrze, mamy świetne warunki do pracy. Powstaje nowy stadion, mamy nowoczesne centrum treningowe. Zresztą z tą „wsią” to spora przesada. Reprezentujemy całą Nadrenię, na nasze mecze, które gramy w Mannheimie, przychodzi po 26 tysięcy osób. To chyba sporo jak na wiejską drużynę? (śmiech). Zresztą w klubie nikt się nie martwi tym, że mówią na nas wieśniacy. To nawet dobrze, bo to określenie chwytliwe dla mediów.

– Naprawdę chcesz siedzieć w Hoffenheim, skoro pytają o ciebie takie kluby jak Manchester United?

– Kontrakt mam ważny jeszcze przez półtora roku i koncentruję się tylko na grze dla mojego klubu. A do podróży wcale mi się nie spieszy. Jestem młody, ale już kawał świata widziałem. Gdy miałem 16 lat, wyjechałem z rodzicami z kraju, w którym trwała wojna. Pojechaliśmy do Szwajcarii, ale po dziesięciu miesiącach musieliśmy ją opuścić, bo nie dostaliśmy pozwolenia na dalszy pobyt. Wyemigrowaliśmy do USA, gdzie tak naprawdę zaczęła się moja kariera piłkarska. Zainteresowali się mną skauci z Francji i wróciliśmy do Europy. A od dwóch lat mieszkam w Niemczech.

– To pewnie władasz kilkoma językami...

– Tak, zawdzięczam to rodzicom. Pilnowali, żebym w każdym kraju, w którym byliśmy, uczył się języka. Dlatego dziś mogę swobodnie porozumiewać się po angielsku, niemiecku i francusku.

– A jak u ciebie ze znajomością polskich piłkarzy?

– Znam kilku. Smolarek, Krzynówek, no i oczywiście Wichniarek. Jest niedaleko za mną w tabeli strzelców, a to najlepiej świadczy o jego klasie (śmiech).

Najnowsze