- Jak tak dalej pójdzie, koronę króla strzelców zapewnisz sobie już w sierpniu. Jak się czuje napastnik po tak udanym początku rozgrywek?
Artiom Rudniew: - To zdecydowanie wspaniałe uczucie, najlepsze, jakiego doświadcza napastnik. Gdy strzelasz jednego gola, jest satysfakcja. Gdy dwa - jest świetnie. Ale gdy zdobywasz trzy bramki, i to jeszcze w jednej połowie - jesteś w siódmym niebie. Jednak z tą koroną króla strzelców jeszcze poczekajmy, inni też przecież strzelają.
- Zaliczyłeś już kiedyś tak udany start rozgrywek?
- W poprzednim klubie, węgierskim Zalaegerszegi, też zaczynałem sezon od strzelania bramek. Jakoś nigdy nie zajmowało mi dużo czasu, by rozwiązać worek z golami. Ale takie hat tricki mi się nie przytrafiały. I właśnie dlatego Lech jest dla mnie szczególnie ważny.
- Pod koniec ubiegłego sezonu twój menedżer mówił, że nie zostaniesz w Lechu, który musi obejść się bez europejskich pucharów.
- Po zakończeniu tamtego sezonu może i takie myśli się pojawiały, ale zostałem w Poznaniu, czego na pewno nie żałuję. Myślę, że zadomowiłem się w Polsce, a w Poznaniu czuję się świetnie. Wierzę, że pomogę Lechowi odzyskać mistrzostwo Polski i znów razem zagramy w pucharach. Na razie nigdzie się nie ruszam.
- A może powinieneś przenieść się do Bełchatowa? Tamten stadion ewidentnie jest dla ciebie szczęśliwy. Zacząłeś sezon od hat tricka w meczu z ŁKS (5:0, łodzianie grali z konieczności w tym mieście - red.), teraz znów trzy bramki w meczu z GKS (3:0)...
- Nie, nie! (śmiech) Lech to moja drużyna. Na pewno nie przeniosę się do Bełchatowa, choć rzeczywiście gra mi się tam wyjątkowo dobrze.
- Wygląda więc na to, że znalazłeś swoje miejsce na ziemi. Wciąż latasz tak często do ojczyzny, by spotkać się z żoną i córeczką?
- Fajnie, że pytasz. Żona z córeczką są już wreszcie na stałe ze mną w Poznaniu. To duża zmiana i ulga dla mnie. Nie będzie więc powtórki z zeszłego sezonu i nie będę zbyt często latał na Łotwę.