PLUSY
Piast mistrzem jesieni! (Piast Gliwice - Zagłębie Lubin 2:0)
Najpierw jest wyskok. Pierwsze kilka kolejek. Koło dziesiątej zaczynamy mówić o niespodziance. Futbolowa terminologia wyczynów Piasta zdefiniować jednak nie potrafi. Zespół z małym budżetem. Bez wielkich perspektyw. Zatrudniający do niedawna na stanowisku dyrektora synonim polski "działaczowskiej". Stawiający na tanich, a więc słabych, Czechów oraz jeszcze tańszych, a więc jeszcze słabszych, Słowaków. No po prostu dramat.
Korona - Termalica 0:1. Słoniki zadeptały Koronę
Triumf nad Zagłębiem Lubin to wręcz idealna puenta ostatnich kilkunastu tygodni. Czyste konto zachował Jakub Szmatuła. Kiedyś wieczny rezerwowy, na dodatek 34-latek. Dzisiaj jeden z lepszych fachowców w lidze. W pomocy rządy na dobre przejął Radosław Murawski. Nieopierzony 21-latek, a w wolnym czasie kapitan. Blisko linii bocznej swoją robotę bezbłędnie wykonał Patrik Mraz. Z Wrocławia odesłany z łatką pijaka, choć problem alkoholowy mógł mieć tylko ten, który dokument zwolnienia Słowaka podpisywał. No i atak. Josip Barisić, do niedawna gwiazda Zawiszy Bydgoszcz - gdy ta jeszcze w Ekstraklasie egzystowała - strzelił dwa gole, a Martin Nespor - dla odmiany, ściągnięty z głębokich rezerw Sparty Praga - kolejny raz zrobił w przednich formacjach więcej hałasu, niż realnej roboty.
Na papierze, kandydat do spadku. Ewentualnie do ciężkiej orki w środku tabeli. W praktyce - zdecydowanie najlepsza - osiem punktów przewagi nad wiceliderem! - drużyna rundy jesiennej. Mimo że ta jeszcze się nie skończyła.
Puentujemy zgraną kartą. Piast wciąż ma wielkiego Vacka!
Lechia odesłana na Sybir (Lechia Gdańsk - Legia Warszawa 1:3)
Dajemy plusa, bo Stanisław Czerczesow wreszcie wylądował w Warszawie. Przynajmniej nie tylko ciałem, ale też duchem. Legioniści nareszcie bowiem zaczęli wygrywać. Co prawda na razie tylko w Chojnicach z Chojniczanką - ale w Pucharze Polski, który rządzi się, jak stwierdził nieoceniony Arkadiusz Malarz, swoimi prawami, cokolwiek to znaczy - i w Gdańsku z Lechią, ale wyczuwamy, że nadchodzi rewolucja.
Oddajmy bowiem wicemistrzom co ich. Lechię puknęli. Po prostu. Jak na faworyta do tytułu przystało. Strzelili trzy gole, dobili do bariery trzydziestu w sezonie (średnia ponad dwa na mecz), stracili jednego i wrócili na fotel wicelidera rozgrywek. I prawdopodobnie to właśnie na ich barkach spocznie obowiązek pociągnięcia peletonu za liderem z Gliwic.
Bo tak czysto teoretycznie: tylko oni zostali. Pogoń Szczecin spuchła, Cracovia spuchła, a Górnik Łęczna to jednak meteoryt na piątym miejscu w tabeli. Reszta natomiast wciąż się nie zdefiniowała. Czy walczy o puchary, czy jednak o utrzymanie. Znaczy dwójka szczęśliwców swoich celów już jest pewna, ale za nich robotę wykonali rywale. Górnik Zabrze i Lech Poznań bez wątpienia powalczą w obecnych rozgrywkach już tylko o to, by w maju przyszłego roku kibice nie wywieźli ich na taczkach.
MINUSY
Unia daje dofinansowania na I ligę? (Podbeskidzie Bielsko-Biała - Jagiellonia Białystok 1:1, Śląsk Wrocław - Lech Poznań 1:1)
Jakbyśmy dzisiaj obudzili się po kilku miesiącach snu, uznalibyśmy, że Unia znowu coś kombinuje. Trzy z czterech najlepszych zespołów poprzednich rozgrywek zajmują obecnie miejsca 13 - 15 w tabeli Ekstraklasy. I patrząc realnie, zwiastunów renesansu formy nie widać. Piłkarze Lecha za Jana Urbana jeszcze nie przegrali. Ale grają źle. Brzydko, wolno, bez pomysłu. Albo mają furę szczęścia, albo tracą punkty. W weekend mieli szczęście, bo grali ze Śląskiem. A wrocławianie ostatni raz wygrali 12 września. Z Jagiellonią zresztą, która znowu od tamtej pory pokonała tylko... Kolejorza.
Podbeskidzie - Jagiellonia 1:1. Górale wciąż bez zwycięstwa u siebie
Tak się nasi pucharowicze wymieniają. I w coś celują. Na razie są blisko. Jakby się lepiej przyłożyli, z UE mogliby zgarnąć parę milionów w ramach dopłat dla rolników. Bo z murawy uczynili swego rodzaju sztukę. Na arenach za kilkaset milionów wyglądają, jakby biegali po polu buraków. Piłka im się zwyczajnie nie klei.
Inna sprawa, że ponoć cała nasza eksportowa ferajna chciała sukcesu w Europie. I wciąż słyszymy, że to puchary spowodowały porażki. Zmęczenie, zaburzone przygotowania, wymuszone transfery, te sprawy. A może tak na odwrót? Może nie ma sensu szukać dziury w całym? Może po prostu wysłaliśmy w tym sezonie na Stary Kontynent najgorsze zespoły naszej ligi? Brzmi logicznie?
Charles "Burliga" Bronson (Wisła Kraków - Ruch Chorzów 0:0)
Czas leci. Kiedyś Łukasz Burliga to był utalentowany obrońca. Potem utalentowany hazardzista. A dzisiaj? Ligowiec pełną gębą. Nieformalny szef. Derek Fischer Ekstraklasy. Kamil Mazek trzy miesiące temu ośmieszył Wisłę w Pucharze Polski. Rozjechał jak amatorów. "Niebiescy" poszli dalej, krakowianie zostali na poziomie Dolcanu Ząbki i Wigier Suwałki.
Dla 21-latka to było coś. Jakiś tam przełom w karierze. Zagotował się. Naopowiadał w mediach głupot, pewnie później żałował. Tym bardziej, że nie wiedział na kogo trafił. Łukasz Burliga sprawy nie zostawił. Co to, to nie. Mazek mógł sobie zrobić z piłkarza Wisły durnia na murawie - nie on pierwszy, nie ostatni - ale w mediach? Efekt? Już w pierwszych minutach Wiślak poszedł "na złamanie nogi". Ot, w ramach rewanżu. Rewanżu, który później dość głośno skomentował w mediach.
Jedni się oburzyli, inni pochwalili. Klasyk. Futbol umysłowych tytanów jakoś nigdy nie przyciągał. Tym bardziej polski, zwłaszcza w odmianie tradycyjnej, buraczanej.
Ale my nie o tym. Mało nas ta kara interesuje. Tym bardziej, że Mazek na imprezę po meczu poszedł najpewniej o własnych siłach ("najpewniej", bo mógł trafić na "domówkę"). Bardziej nas zastanawia: ten Burliga to tak serio? Taktyka: "siatka" = kosa? Jak tak, mamy radę. Następnym razem nie ma sensu ryzykować kartki. Lepiej od razu przebić Mazkowi piłkę. Ciekawe jak cwaniaczek wtedy będzie dryblował.