"Super Express": - Dlaczego zrzekł się pan około 230 tys. zł, które Wisła powinna panu wypłacić do końca umowy?
Kazimierz Moskal: - Rozwiązałem kontrakt za porozumieniem stron. A to oznacza, że klub nie będzie musiał mi płacić do końca czerwca. Mógłbym do końca umowy siedzieć, nic nie robić i sprawdzać stan konta. Nie chciałem. Wolałem zrzec się części pieniędzy, aby móc w każdej chwili podjąć nową pracę.
- Skąd zatem plotki, że zrezygnował pan z całości wynagrodzenia?
- Może ktoś źle zinterpretował moje słowa? Nigdy nie powiedziałem, że zrzekłem się wszystkiego.
- To ile pan odpuścił Wiśle?
- O szczegółach nie mogę mówić. Zapewniam, że zachowałem się fair wobec klubu.
- Nie kusiło pana, żeby wzorem poprzednika na stanowisku trenera Wisły Franciszka Smudy powalczyć z klubem o wypłatę całości wynagrodzenia?
- Nawet przez myśl mi to nie przeszło! Gdy poinformowano mnie o zwolnieniu, miałem świadomość, że mogę albo siedzieć w domu i czekać na kasę, albo zamknąć temat od ręki, rezygnując z części poborów. Wybrałem drugie wyjście.
- Trzykrotnie prowadził pan Wisłę i trzykrotnie został z niej zwolniony. Które z tych rozstań było najbardziej bolesne?
- Zawsze najbardziej przykre jest to, co spotkało nas ostatnio. Ale ktoś mądry kiedyś powiedział, że trener staje się dobry, gdy kilka razy zostanie zdymisjonowany i odrzuci kilka propozycji, więc wszystko jeszcze przede mną.
- Wisła awansuje do czołowej ósemki ligi?
- Życzę jej tego bardzo mocno. Ostatnie mecze były złe, ale Wisłę stać na to, żeby wiosną powalczyć o grupę mistrzowską.