„Super Express”: - Miał pan czas i ochotę śledzić rozgrywki ligowe?
Wojciech Łazarek: - Oczywiście. Jak ktoś się raz w piłce zakochał, pozostaje w niej zakochany do końca życia.
- Jak pan przyjął triumf poznaniaków?
- Przeżyłem tyle wspaniałych chwil w Poznaniu, że zawsze będę mówić o Lechu tylko w jeden sposób: „mój ukochany klub”. Ja wiem, że jego kibice w ostatnich latach wiele razy musieli przeżywać trudne chwile, ale wreszcie zostali nagrodzeni. A ja wraz z nimi.
- Lech miewał jednak niełatwe momenty w sezonie...
- Nie da się wygrać wszystkich meczów. Lech jednak zaczął sezon z wielkim rozmachem, więc nawet te pojedyncze wpadki nie mogły przeszkodzić w realizacji głównego celu, czyli mistrzostwa. Nie miałem wątpliwości – patrząc na Lecha w kontekście techniczno-taktycznym oraz sumy ogólnych umiejętności – że to jest najlepsza drużyna w całej stawce.
- Ale dubletu – w przeciwieństwie do pańskiej ekipy z 1984 – nie udało się wywalczyć. Zaniepokoił pana ten przegrany finał Pucharu Polski?
- To była dziwaczna porażka. Jakby – mówiąc obrazowo – tego dnia poznaniacy „nie potrafili chcieć”. Nie wiem, z czego to wynikało. Ale trofeum na pewno żal.
Pedro Tiba o krok od Legii! W niedzielę przejdzie testy medyczne [TYLKO U NAS]
- Maciej Skorża dogonił pana w galerii poznańskich sław trenerskich w liczbie zdobytych tytułów.
- I gratuluję mu tego. Dobrze wykorzystał potencjał piłkarski, zgromadzony w szatni. Owszem, pojedyncze „obsrajki” się zdarzyły, ale ani przez moment nie stracił kontroli nad sytuacją. Tymczasem najgroźniejszym rywalom po potknięciach w końcówce sezonu zabrakło umiejętności podniesienia się.
- Pan miał w swej ekipie urodzonego czarodzieja piłki, Mirosława Okońskiego. Widzi pan kogoś na jego miarę w dzisiejszym Lechu?
- Mirek był ponad wszystko, i wszystkich. On sam wie najlepiej, czy w pełni swój potencjał wykorzystał. Ale to, co dawał od siebie drużynie – charakter, umiejętności, podejście do treningów i meczów, którym porywał resztę – czyniło z niego postać niezastąpioną. Koledzy wierzyli w niego bezgranicznie: „Okoń” nadrobi, pomoże; , to nasz dobry duszek umiejętności piłkarskich. Trudno mi dziś w Lechu – w ogóle w lidze – znaleźć osobowość na skalę Mirka. Ale też piłka dziś jest inna, być może bardziej potrzebuje zespołu, niż indywidualności.
- Lech za pańskich czasów był w stanie w europejskich pucharach wygrać z mistrzem Hiszpanii. Jak widzi pan obecną drużynę przed jej startem w eliminacjach Ligi Mistrzów?
- Ja wiem, że polskiej drużynie ciężko się przez te kolejne rundy przebijać. Ale kompetencja i wiedza trenera Skorży będzie dobrą siłą napędową. Bo piłkarsko ta ekipa ma duży znak jakości. Lech jest dziś – moim zdaniem - drużyną na miarę Europy. Jeśli latem uzupełni parę pozycji – przede wszystkim godnie zastąpi Kamińskiego, odchodzącego do Niemiec – będzie walczył o Ligę Mistrzów. Czy to optymizm za bardzo na wyrost? Nie. Nadzieja to przecież najcenniejsza towarzyszka życia piłkarskiego.
W grze o piłkarskie „złoto” każde wsparcie się przyda: „Modliłem się o potknięcie Rakowa”