„Super Express”: - Niemal dokładnie rok temu w szkolnej ławce pisałeś na języku polskim maturalne wypracowanie z „Lalki”. Który egzamin dojrzałości jest bardziej stresujący: ten prawdziwy czy boiskowy, zdawany w tym roku?
Jakub Kamiński: - Nie no, rok temu było zdecydowanie trudniej! Stawką było średnie wykształcenie. Udało się, co mnie oczywiście wtedy ucieszyło i wciąż cieszy. Dziś to raczej sprawdzian; też ważny i trudny, ale zdawany w szerszym gronie, ze wsparciem kolegów. No i najlepiej, żeby został zdany „na szóstkę”; sześć punktów na murawie i nie musimy się oglądać na nikogo innego.
- Po wygranej z Piastem trener Maciej Skorża chwalił zawodników Lecha za „dobrą reakcję po przegranym finale Pucharu Polski”. Ta porażka była najtrudniejszym doświadczeniem w twoim życiu piłkarskim?
- Frustracja, zdenerwowanie, złość na to, że nie podołaliśmy pierwszemu z dwóch najważniejszych w tym sezonie zadań – takie uczucia zdarzają się po porażkach, ale tym razem były wyjątkowo intensywne.
- Co pomogło najbardziej na odreagowanie?
- Rozmowy z przyjaciółmi. Ale najbardziej – chyba z tatą. Widział, że jestem wkurzony, i potrafił znaleźć dobre słowa. Uświadomił mi – a raczej przypomniał – po raz kolejny, że sport niesie skrajne uczucia. Że w rywalizacji twój przeciwnik chce wygrać równie bardzo jak ty. I że mamy jeszcze jeden ważny cel do realizacji, więc trzeba patrzeć w przód. „Raków nie wygra wszystkich trzech meczy” - przekonywał.
Legenda Lecha w mocnych słowach o Kolejorzu. Ten szczegół go niepokoi, chodzi o Polaków
- Pomogło?
- Pomogło. Mocno skupiałem się na myśli, że muszę dobrze zagrać w Gliwicach. Modliłem się o wygraną, i o potknięcie Rakowa. I tak się stało! Wszystko odwróciło się o 180 stopni. Znów my wyznaczamy kurs na mistrza!
- „Modliłem się o wygraną” - to tylko przenośnia?
- Nie. Jestem chrześcijaninem, osobą wierzącą, chodzę do kościoła. W niedzielę też w nim byłem. Prosiłem o to, by cały zespół dostał wsparcie z góry. I o potknięcie Rakowa też!
- Osobiście dostałeś jeszcze od Opatrzności przepięknego gola Podobno zaskoczył nawet ciebie?
- Coś musiałem przed tymi kamerami powiedzieć, żebym nie wyszedł na pewnego siebie samoluba (śmiech)! Był strzał, wyszła fajna bramka i... tyle.
- Na dwie kolejki przed końcem macie wszystko w swoich rękach. Niektórzy mówią jednak, że utrzymanie się na tronie jest trudniejsze od wdrapania się na niego. Co ty na to?
- Owszem, niby zawsze lepiej jest gonić, niż być gonionym. Ale w tym przypadku, kiedy na dwie kolejki przed końcem mamy swój los w swoich rękach, jest to zdecydowanie nasz atut. Dobre jest nawet to, że w sobotę gramy przed Rakowem. Zróbmy dobrze swoją robotę w derbach w Grodzisku i... poczekajmy, co z tego wyniknie.
To on zgarnie tytuł i koronę króla strzelców? Były as polskiej ligi o gwieździe ekstraklasy
- Derby to mecz trudniejszy od innych?
- Na Śląsku na pewno. Tam atmosfera derbów – zwłaszcza tych zabrzańsko-chorzowskich - jest zdecydowanie inna. Obie drużyny mają wielkie rzeszy kibiców, emocje buzują już na wiele dni przed meczem. W Wielkopolsce tak wielkich animozji nie ma. Walka do upadłego jest na boisku – bo przecież stawką jest miano „pierwszego” w Poznaniu – ale otoczka tej rywalizacji nie jest aż tak zaogniona. Powiedziałbym nawet, że bliżej jej do przyjacielskiej. Co nie znaczy, że punkty w derbach zdobywa się łatwo.
- Postacią niemal kultową w Warcie jest dziś długoletni kapitan Lecha, Łukasz Trałka. Parę miesięcy spędziliście wspólnie w „kolejarskiej” szatni. Jakie wspomnienia?
- Dobre! Kiedy trener Adam Nawałka zaprosił mnie na treningi pierwszego zespołu Lecha, „Trała” był w szatni ważną postacią. Fajny gość! Dziś codziennego kontaktu już nie mamy, ale kiedy zaglądnie na Bułgarską – z zdarza mu się to nierzadko - „łapiemy się” z radością i uśmiechem.
- W śląskich derbach nie zagrałeś, ale może widziałeś któreś z trybun?
- Nawet nie z trybun, ale z... boiska. To było w czasie, kiedy musiałem zdecydować: Górnik czy Lech. Brałem wtedy udział w różnych turniejach organizowanych przez zabrzan. A kiedy Górnik grał mecz ligowy, brałem kolegę z Rudy Śląskiej pod pachę i jechaliśmy do Zabrza podawać piłki. Nigdy nie było z tym problemu, a jednym z takich spotkań były właśnie derby z Ruchem. Nie pamiętam już jednak ani roku, ani wyniku. Pamiętam za to atmosferę wielkiego wydarzenia.
Zobacz poniżej, jak Jakub Kamiński dorastał do reprezentacji Polski!
- Jesteś zawiedziony brakiem nominacji do miana Pomocnika Sezonu w plebiscycie Ekstraklasy?
- W żadnym wypadku. Ja się cieszę, że rozgrywam dobry sezon z dobrymi liczbami – asystami i bramkami, i że nadal jestem w grze o mistrzostwo Polski. Dzięki temu mój wyjazd do Niemiec może zostać poprzedzony czymś wyjątkowym, niesamowitym; spełnieniem moich marzeń. To byłoby wspaniałe pożegnanie z tutejszymi przyjaciółmi, z poznańskimi kibicami, z całą wielkopolską społecznością.
- A propos wyjazdu do Niemiec. Plany na czerwiec już skonkretyzowane?
- Myślę, że pojadę na reprezentację. Co dalej – nie wiem. Jeszcze nie ma ustaleń, kiedy mam się stawić w Wolfsburgu; w życiu piłkarza takie sprawy są bardzo dynamiczne.
- Czasu na wakacje na Seszelach czy Malediwach raczej nie będzie?
- Raczej nie. Wakacje będą... na Śląsku, wśród rodziny i najbliższych przyjaciół. Spędzenie czasu w tym gronie będzie dla mnie cenniejsze niż latanie na drugi koniec świata.
Tak określono Lukasa Podolskiego. Wystarczyły dwa dobitne słowa, legenda nie gryzła się w język