„Super Express”: - Bywa pan na meczach Lecha?
Jarosław Araszkiewicz: - Rzadko. Mało czasu mam; dzielę go między ten mój biznes piłkarski oraz chwile spędzone z wnuczką.
- A jak się panu podoba jesienny Lech? Odpadł z pucharów, ale jest w ścisłej czołówce ligowej.
- Nie jest to chyba ten Lech na miarę marzeń i oczekiwań kibiców… Straszna jest ta huśtawka nastrojów. Jakby sobie wybiórczo zespół wybierał mecze do wygrania. Albo i gorzej: traci koncentrację w trakcie jednego meczu.
- O meczu z Jagiellonią pan myśli?
- Oczywiście. Jak można prowadzić 3:0 i dać sobie strzelić trzy gole? Dobrze, że sędzia jakoś specjalnie nie przedłużał meczu, bo mogłoby być jeszcze gorzej…
- Widzi pan w szeregach Lecha „nowego Jarosława Araszkiewicza”?
- Trudne pytanie. Grałem na pozycji, na której dziś najczęściej widujemy Kristoffera Velde.
- Dobry grajek?
- Generalnie bardzo dobry. Jak mu się chce… Ma supermecze z przebłyskami geniuszu, ale i też przestoje, kiedy spaceruje po boisku. No i jeszcze te zaskakujące czasem zachowania…
- Co pan ma na myśli?
- Oglądał pan ostatni mecz? Jak go trener zdjął z boiska przed końcem, to od razu walnął focha. Nie wiem, czy w ogóle mu rękę podał. Mam wrażenie, że dziś zawodnicy więcej czasu powinni spędzać ze sportowymi psychologami, niż na treningu.
- Klasa sportowa Velde?
- Jak powiedziałem – wartość dodana Lecha. Kawał grajka: strzela piękne bramki, potrafi kapitalnie zaasystować koledze. Z tego się rozlicza zawodnika ofensywnego, chociaż…
- Czyżby jeszcze jedno zastrzeżenie?
- Owszem. Szkoda, że gra tylko do przodu. Dziś nawet od bardzo ofensywnego gracza trzeba też wymagać zaangażowania w grze defensywnej.
Jarosław Araszkiewicz stawia ciekawe pytanie o tego zawodnika
- Bez niego Lech miałby mniej punktów?
- Pewnie tak. Ja to się jednak bardziej zastanawiam, czy dobrym pomysłem było odejście Michała Skórasia. I przemyślanym przez samego zawodnika. Mógł zostać jeszcze przez jeden sezon, Lech – z nim w składzie – pewnie grałby dziś w grupie Ligi Konferencji. A Skóraś – przynajmniej na razie – ma problemy w lidze belgijskiej. I będzie trzeba mu poszukać jakiegoś nowego klubu, a i o jego psychikę wypadałoby zadbać.
- Przed nami ligowy w niedzielę ligowe święto: Lech – Legia. Jest dreszczyk emocji u człowieka, który grał w obu tych klubach?
- Ech, tyle lat już od tamtej pory minęło… Nie, nie podniecam się. Zresztą święto to było – mam wrażenie – za moich czasów. Dziś z tego święta często robi się więcej taktycznych szachów, niż piłkarskiego meczu. Za często gramy na posiadanie piłki, a nie na zdobycie gola...
- Kto wygra?
- Nie wiem, kto wygra. Wiem, komu będę kibicować. Wychowałem się w Lechu, największe sukcesy odnosiłem w jego barwach. Więc stawiam na „Kolejorza” oczywiście!
- A co dziś robi Jarosław Araszkiewicz?
- Jak przez całe życie jest blisko piłki. Moje drogi z Lechem jakiś czas temu się rozeszły. „Projekt się skończył” – zawsze mówię, kiedy ktoś pyta o przyczyny. Teraz jestem „na swoim”, próbuję nieco pomóc młodszemu pokoleniu w poznawaniu tajników piłki. Prowadzę indywidualne zajęcia dla chłopaków w wieku 9-12 lat. Nawet specjalnie się nie reklamuję, raczej działam na zasadzie „marketingu szeptanego” między rodzicami. I nie narzekam na nadmiar wolnego czasu.