"Super Express": - Chciałoby się porozmawiać tylko o piłce; o pierwszoligowym GKS Jastrzębie, gdzie jest pan od dwóch miesięcy członkiem sztabu szkoleniowego; o nadziejach reprezentacji Ukrainy na zwycięskie baraże o mundial w Katarze. Ale.... polityka nie pozwala. Jest pan w łączności z rodzicami w Kijowie? Ze przyjaciółmi w ojczyźnie? Jakie nastroje tam panują?
Oleksandr Szeweluchin: - Oczywiście – generalnie – ludziom nie podoba się to, co się dzieje na wschodzie Ukrainy. Nikt nie chce wojny. Nie chce jej do tego stopnia, że zdarzają się głosy: „Jeśli przyjdzie Rosja, też wytrzymamy”. Nie jest to powszechna opinia, ale część mieszkańców kraju naprawdę tak myśli i mówi.
- Rosja przyszła parę dni wstecz, zabierając samozwańcze republiki.
- Uznanie „niezależności” Ługańska i Doniecka to tylko formalność; Putin „klepnął” stan faktyczny. Nikt dwa czy trzy dni temu nie przesuwał słupów granicznych. Przesunięto je osiem lat temu. Wyjaśniło się jednoznacznie to, co przez osiem lat trwało w zawieszeniu.
- Gorzki realizm polityczny przez pana przemawia...
- Owszem. Wie pan, ja do 9. roku życia żyłem w Związku Radzieckim i co nieco jeszcze z tamtej epoki pamiętam. Potem dorastałem w niepodległej Ukrainie, od dziesięciu lat mieszkam w Polsce. Obserwowałem więc z bliska te trzy rzeczywistości. I mam wrażenie, że Ukraina – moja ojczyzna – nie najlepiej przez 30 lat swego istnienia dbała o tę swoją niezależność. W czasie tej wolności brakowało nam – po pierwsze – takiej twardej ręki i twardych działań, jakie prezentuje teraz rosyjski prezydent, i brakowało nam decyzyjności.
Wiktor Putin o agresji na Ukrainę. Rosjanie zostawcie nasz kraj!
- Co pan ma na myśli, mówiąc o braku twardej ręki?
- Zaniedbana została praca nad kształtowaniem ukraińskiej tożsamości. Zamiast tego, zachłysnęliśmy się słowem „demokracja”, chcieliśmy być tacy ładni, na wzór zachodni. Dziś ta demokracja jest, a my... cierpimy w wyniku jej nadmiaru. Bez głosu sprzeciwu tolerowaliśmy przez ćwierć wieku fakt, że 50 procent ludzi na Ukrainie woli mówić po rosyjsku. Że w telewizji ukraińskiej język rosyjski wśród zapraszanych gości był traktowany na równi z ukraińskim. ZSRR skończył się, gdy miałem – jak już mówiłem – dziewięć. I wie pan co? Przez kolejnych kilka lat lekcje matematyki – a nawet historii Ukrainy! - w moich szkołach prowadzone były po rosyjsku. Czy można się więc dziwić, że Putin bardzo cynicznie wykorzystuje teraz te fakty w swej propagandzie, by znaleźć pretekst do agresji? „Skoro ci ludzie wolą mówić po rosyjsku, to czują się Rosjanami. I ja muszę ich bronić” - mówi. Propagandę zresztą ma świetną. Kiedy przyjechałem do Polski, mogłem jeszcze złapać na jednej z platform cyfrowych telewizję ukraińskojęzyczną. Potem z niej zniknęła; są za to trzy rosyjskojęzyczne. Zabrakło nam – jako nacji – czujności. I zabrakło przywództwa, które by ową twardą ręką o ukraińską tożsamość społeczeństwa zadbało.
- A jak pan rozumie „brak decyzyjności”?
- Dziś wiemy, że kiedy w 2014 roku Rosjanie zajmowali Krym, mogliśmy o niego skuteczniej powalczyć. Ale nie było nikogo, kto twardo postawiłby się agresorowi. Staliśmy tylko i patrzyliśmy, jak ten agresor ściąga nam spodnie.
Zdzisław Kręcina o agresji Rosji na Ukrainie. Były sekretarz generalny PZPN o polityce władz FIFA
- Smutny trochę ten obraz, który pan narysował...
- Smutny, prawda? Jest oczywiście i druga strona medalu, czyli druga część społeczeństwa. Po to była „pomarańczowa rewolucja”, bo ta część nie chciała się godzić z będącą poradzieckim „spadkiem” korupcją, fałszowaniem wyborów itp. Za dobrą monetę braliśmy po tej rewolucji zapowiedzi władz, że idziemy w stronę Zachodu, NATO, Unii Europejskiej. Ale potem u steru kraju pojawił się Janukowycz. Nie wiem, co go łączyło z Rosją; może zwyczajnie bał się Putina. W każdym razie potrzebny był Majdan, żeby znów przywrócić nadzieję na kierunek zachodni w rozwoju kraju. Bo my nie chcieliśmy – i wierzę, że mówię o zdecydowanej większości moich rodaków – być dalej pod spuścizną sowieckiego buta. Nie chcieliśmy słuchać zapewnień sąsiada, że jesteśmy braterskimi narodami. My to Ukraińcy, oni – Rosjanie. I koniec! Czechosłowacja była jednym krajem przez kilkadziesiąt lat, ale w końcu pokojowo się podzieliła, a oba państwa na tym podziale zyskały. Przede wszystkim jednak Słowacy nie chcą, by nazywać ich Czechami, i odwrotnie. Nie próbują sobie te nacje nawzajem narzucać czegokolwiek. A nam wciąż serwowało się tę narrację o „bratnich narodach”...
- Czemuż więc nie udało się – bo się nie udało, jeśli dobrze rozumiem to, co pan mówi – do dziś zbudować silnego poczucia narodowej tożsamości wśród mieszkańców zamieszkujących tereny w granicach Ukrainy?
- Bo z dużym opóźnieniem się za to wzięto. Wielką zasługą poprzedniego prezydenta, Petra Poroszenki, było wynegocjowanie możliwości bezwizowego przekraczania granicy ukraińsko-unijnej. Co prawda można było wjechać do Unii Europejskiej tylko na 90 dni, ale to wystarczyło, by Ukraińcy zobaczyli, że można żyć inaczej, niż u nich w kraju. Zaczęło dorastać pokolenie marzące o życiu według zachodnich wzorów, próbujące odmienić mentalność w narodzie. Tylko... zabrakło nam czasu na pełną reformę tej mentalności. Najpierw przyszły ograniczenia związane z pandemią, a teraz rosyjskie zagrożenie. Ukraińców wciąż trzeba edukować w zakresie własnej tożsamości; a propaganda rosyjska od lat bardzo to utrudnia.
Ihor Charatin o sytuacji na Ukrainie. Gwiazdor Legii z mocnym przesłaniem po inwazji Rosji [WIDEO]
- Kiedy w 2014 Rosja anektowała Krym, również i Ołeksandr Szeweluchin dostał wezwanie na wojskowe szkolenie, prawda?
- Owszem, przyszło do domu rodziców w Kijowie. Przedstawiłem wtedy stosowne dokumenty o tym, że mieszkam w Polsce, tu mam kontrakt zawodowy na grę w piłkę, i zwolniono mnie z tego obowiązku.
- Ale pańskiego brata już nie?
- Rzeczywiście. Dmitrij odbył owo szkolenie, jest zresztą do dziś pracownikiem służb mundurowych. Trzykrotnie już wysyłany był do Donbasu, choć akurat nie na pierwszą linię, bo tam trafiają wyłącznie zawodowi żołnierze.
- We wtorek prezydent Wołodymyr Zełenski wydał dekret o powołaniu do służby rezerwistów. Do rodziców przyszło pismo?
- Na razie nie. Jestem w stałym kontakcie z domem rodziców, bo wciąż przebywa tam moja żona z dziećmi. Sam ich tam zawiozłem na początku ferii na Śląsku, czyli półtora tygodnia temu; wrócą za parę dni.
- No to raczej niespokojne ma pan chwile...
- Na pewno na myśl o tym, że może tam spaść jakaś rakieta, puls mi przyspiesza. Ale ja nie wierzę w to, że te rakiety na Kijów spadną. Moim zdaniem Rosja będzie działać po cichu. Będzie próbować po cichu i stopniowo odrywać po kawałku Ukrainy.
Polska, Czechy i Szwecja jednoczą się przeciwko Rosji. Rzecznik PZPN o wspólnych działaniach
- To wcale nie brzmi optymistyczniej niż otwarty konflikt...
- Nie brzmi, bo przecież mamy XXI wiek i chciałoby się wierzyć, że takie rzeczy dziś się nie zdarzają. Trzeba jednak być bardzo czujnym. Trzeba też zrobić wszystko, by jak najlepiej wykorzystać czas, w którym Rosja będzie chciała sięgnąć po kolejny kawałek mojego kraju. Musimy zacząć od siebie samych. Dużo rozmawiam z ludźmi mieszkającymi na Ukrainie; wciąż podkreślają, że głównym problemem jest korupcja; że nie można załatwić niczego oficjalnie, zgodnie z prawej, a jedynie „pod stołem”. Świat musi zobaczyć, że kraj już nie gnije od środka. Na to – jak powiedziałem – trzeba jednak czasu. Myślę pozytywnie: mam nadzieję, że go dostaniemy. Gdyby jednak miało dojść do konfrontacji militarnej, jestem spokojny o to, że tym razem Rosji nie poszłoby tak gładko, jak podczas inwazji na Krymie.
- Mieszka pan od dekady w Polsce. Myśleliście z małżonką o wystąpieniu o polskie obywatelstwo?
- Rzeczywiście, mocno się w ciągu dziesięciu lat tu zakorzeniliśmy. W Polsce urodziło się moje trzecie dziecko. Jest z tyłu głowy myśl o złożeniu takiego wniosku. Ale na razie tego nie zrobiliśmy.
- Na koniec – już stricte o piłce. Ukraina – jak Polacy – zagrać ma w marcu baraże o mundial. Reprezentanci będą w stanie skupić się na boiskowych zadaniach?
- Może w całej tej sytuacji łatwiej będzie im znaleźć w sobie motywację do pokazania, że jesteśmy zjednoczeni i potrafimy walczyć za ojczyznę? Na boisku i poza nim.