Górnik zawsze blisko górników

i

Autor: ART SERVICE/Super Express

Szczęść Boże, górnicy

Na Barbórkę Jan Urban opowiedział wszystko na temat swego wykształcenia i zawodowej przeszłości. „Wypłaty brałem z kopalni”

2024-12-04 6:55

4 grudnia to tradycyjne święto wszystkich górników. Związki tej branży z futbolem szczególnie mocne były w okresie PRL, kiedy kopalnie – jako zakłady patronackie klubów – utrzymywały na etatach wielu sportowców. Jan Urban, legenda zabrzańskiego Gónika – ale i jego obecny trener – przywołał kilka osobistych wspomnień i anegdot przy okazji barbórkowej wizyty w kopalni Sośnica. Zanotowaliśmy je skrzętnie dla czytelników „Super Expressu”.

- Pyrlik w ręku, Święta Barbara w tle – dość niecodzienne są okoliczności naszej rozmowy…

Jan Urban: - To wyraz szacunku i podkreślenie wagi święta górników, bo to bardzo trudna, ciężka i niebezpieczna praca. A wiemy, że na naszych trybunach górników i górniczych rodzin jest bardzo dużo.

- Pan też z górniczej rodziny się wywodzi, prawda?

- Owszem. Ojciec pracował w kopalni „Bierut”, górnikami byli obaj moi bracia. Ja – takie to były czasy…. - byłem „oddelegowany do sportu”, ale wypłaty brałem z kopalni.

- Trzeba było po tę wypłatę stanąć w kolejce między górnikami? Jeśli tak, to po przegranym meczu trochę trudniej pewnie było?

- Myśmy wiedzieli, że trzeba było z siebie dać wszystko w meczu, który poprzedzał wyjazd po wypłaty (śmiech). Ale, co ciekawe, kiedy wygrywaliśmy, czasami te wypłaty przywożono nam do klubu. Ale jak nie szło, to tym chętniej wysyłano nas po pieniądze na kopalnię. „Idźcie i sami świećcie oczami przed górnikami” – słyszeliśmy.

Przed Barbórką Jan Urban i Erik Janża z wizytą w kopalni Sośnica. To ważne miejsce także dla Lukasa Podolskiego

- Człowiek się nasłuchał pretensji w takim momencie?

- Wiadomo, jak górnicy rozmawiają: nie owijają w bawełnę; mówią wprost, co myślą. Ale wierzcie mi: oni nas też doceniali. Ja przecież miałem szczęście grać w czasach, w których Górnik rzeczywiście był mocny i osiągał sukcesy.

- Tradycje rodzinne sprawiły, że miał pan szacunek dla górniczej szychty?

- Oczywiście. Poza tym gdy się wychowujesz w środowisku górniczym, kształtujesz w sobie naprawdę mocny charakter. A to pomaga i w życiu, i na boisku. Ja zawsze mówię, że zawodnika można kupić, ale charakteru – nie.

- W obecnych czasach ligowa jesień kończy się zwykle w połowie grudnia. Za pańskich zawodniczych czasów już pod koniec listopada było „po wszystkim”. Był więc czas na wzięcie udziału w tradycyjnej barbórkowej „karczmie górniczej” i przyjęcia golonki z piwkiem?

- Parę razy się zdarzyło, choć nie za często. Może dlatego, że nawet jak górnicy się spotykają w wolnym czasie, to… i fedrują i o fedrowaniu gadają. A piłkarze też opowiadają głównie historie z boiska. Więc pewnie trudno byłoby o wspólne tematy. Zaś wracając do tej zimowej przerwy w rozgrywkach: nie przypominajcie mi tych czasów! Ja kochałem i kocham piłkę, ale gdy przychodził okres przygotowawczy w zimie, ja przez trzy miesiące tej piłki nienawidziłem! Te treningi na śniegu, sparingi na śniegu, zgrupowania w górach, tony żelastwa przerzucane na siłowni… Dopiero jak wyjechałem do Hiszpanii, to jakbym się na nowo narodził: jeden okres przygotowawczy, tylko latem, do tego miesiąc wolnego. Coś pięknego!

Żadnej roboty się nie boi? Takiego Lukasa Podolskiego jeszcze nie widzieliście

- Wróćmy jeszcze do pańskiej górniczej – zawodowo – przeszłości.

- Ja jestem dyplomowany technik-górnik, po szkole – a co myślicie (śmiech)! Już w trzecioligowej Victorii Jaworzno zatrudniono mnie na kopalni „Kościuszko”. Byliśmy prowadzeni na etatach dołowych, ale swoje godziny, „odrabialiśmy” na stadionie, przy różnego rodzaju pracach porządkowych.

- A jak coś było nie tak na boisku? Jak przegraliście parę meczów?

- Wtedy „zapraszano” nas do kopalni. Pod ziemię nie zjeżdżaliśmy, ale przez jakiś czas odrabialiśmy szychtę na powierzchni. Jaką? Na przykład ładowaliśmy do wózków drewniane belki, które pełniły potem rolę sztompli w podziemnych chodnikach.

- Przenosząc się do Sosnowca, zmienił pan też „przydział kopalniany”?

- Tak, zatrudniono mnie w „Czerwonym Zagłębiu”. W okresie gry w Zabrzu też oczywiście prowadzony byłem na kopalni. Której? Do dziś… nie wiem. To się zresztą zmieniało. Dowiem się przy załatwianiu dokumentów na emeryturę (śmiech).

- W Jaworznie i w Sosnowcu zapewne się „mówiło”. Ale w szatni Górnika w latach 80. pewnie było trochę ludzi, którzy „godali”, prawda?

- Oczywiście! Achim Klemens, Erwin Koźlik, Mirek Slezak, Werner Leśnik, Andrzej Pałasz, no i przede wszystkim Józek Wandzik. Ale wtedy całkiem sporo już było też „goroli”, ode mnie poczynając. Do tego Rysiek Komornicki, Andrzej Iwan, Jacek Grembocki.

- Łapnął pan gwarę śląską?

- Dziś czasem rzucam coś po śląsku do członków mojego sztabu, niech się uczą (śmiech).

Odszedł Lucjan Brychczy. Antoni Piechniczek z wielkimi emocjami o legendarnym Ślązaku zakochanym w Legii [ROZMOWA SE]

- Ma pan swoje ulubione śląskie słowo?

- Czy ja wiem? Do dziś pamiętam śląską wersję „Jolki, Jolki”, której uczył nas Achim Klemenz. Jak to leciało? „Dorka, Dorka pamiyntosz, jak jo ci pszoł. Aż gipsdeka się suła na łeb” (śmiech). Swoją drogą jak jeździliśmy w większym śląskim gronie na kadrę, to warszawiacy i inni chętnie podsłuchiwali gwarę. A najwięcej i najchętniej uczył jej wszystkich Janek Furtok…

- Barbórka w środę, w piątek gracie z Lechem, liderem tabeli. To chyba dobra okoliczność, że zdarza się to właśnie w atmosferze górniczego święta?

- Lech ma na półmetku rozgrywek 38 punktów – to jest wynik pozwalający śmiało myśleć o mistrzostwie Polski. Jest w świetnej dyspozycji, ale przecież i my na nią nie możemy narzekać. Chcemy wykorzystać nasz dobry moment i jeszcze raz w tym roku zapunktować. W przerwie zimowej różne rzeczy się dzieją. Nie wiemy, jaka będzie nasza wiosna; jestem gotowy na to, że zimą może ktoś od nas odejść. Więc spróbujmy do maksimum wykorzystać tę obecną, dobrą dla nas, chwilę.

Sonda
Czy Górnik włączy się w sezonie 2024/25 do walki o miejsce pucharowe?
Polska na ucho
Kibic

Nasi Partnerzy polecają

Najnowsze