- Badania naukowe dotyczące zwalniania trenerów dowiodły, że taka zmiana prawie nigdy nie pomaga. Po zwolnieniu trenera drużyna na krótko się poprawia, a później sytuacja wraca do sytuacji sprzed zwolnienia. To droga donikąd - argumentuje Maaskant w rozmowie z "Super Expressem".
Przeczytaj koniecznie: Wisła Kraków padła pod Beskidem
- A pan nie czuje, że siedzi pan na bombie?
- Nie. Wierzę w to, co robię, w swoje umiejętności, mam wizję, którą chcę wpoić graczom i współpracownikom. Nigdy zresztą nie zastanawiałem się nad tym, że mogę stracić pracę, bo i tak nie mógłbym nic na to poradzić. To przecież nie moje decyzje. Jaki więc sens myśleć o tym? Poza tym muszę być skupiony na tym, co naprawdę może pomóc, czyli na przygotowaniu drużyny do następnego meczu.
- Teraz Wisła jest liderem, wiele osób pana chwali. Jak pan to przyjmuje?
- Oczywiście, że lubię, kiedy ktoś mnie docenia. Ale nie martwię się tym, co mówią ludzie czy pisze prasa. Mam wokół siebie kilka osób, których opinia naprawdę się liczy. Mój sposób pracy nie zmienia się, pozostaje ten sam. Niezależnie od tego, czy zajmujemy ósme czy pierwsze miejsce. Poza tym opinie o trenerze szybko się zmieniają. Kiedy wygrywasz, a twoja drużyna zdobywa bramkę w ostatniej minucie, jesteś najlepszym trenerem na świecie. Gdy w taki sposób tracisz gola, krytykują cię. Czasem warto popatrzeć na liczby. Mecz z Polonią Bytom był jednym z naszych najlepszych pod kątem posiadania piłki, a straciliśmy dwa punkty. Ale taki właśnie jest ten sport.
Patrz też: Robert Maaskant: Nie zabraknie nam pewności siebie!
- Jakie cele teraz stawia pan przed sobą? Kiedy będzie mógł pan powiedzieć: "wykonałem kawał dobrej roboty"?
- Kiedy kibice będą szczęśliwi. W klubie mamy jasno wytyczone cele - zdobycie mistrzostwa Polski i awans do fazy grupowej Ligi Mistrzów, co nie będzie łatwe. Zwłaszcza że od zeszłego sezonu mamy praktycznie nową drużynę. Jeżeli po tej rewolucji zdobylibyśmy mistrzowski tytuł, byłoby to naprawdę wielkie osiągnięcie.