"Super Express": - Kibice Legii wiążą z twoim transferem duże nadzieje, ale jednocześnie obawiają się, że staniesz się bywalcem modnych klubów przy Mazowieckiej.
Arvydas Novikovas: - Jakiś hejter w Białymstoku wymyślił sobie, że w „Jadze” piłkarze balowali. To bzdura. Nigdy nigdzie nie wychodziłem przed meczem. A po wygranym spotkaniu, jeśli gdzieś się wybieraliśmy, to całą drużyną. Wypiliśmy po piwie i do domu. Nie ma nic z prawdy w plotkach, że bawiliśmy się do 6 rano. Mam rodzinę, dziecko, żona jest w ciąży. Nie mam ani czasu, ani ochoty na żadne wygłupy. Skupiam się na piłce i rodzinie.
- Mniej więcej od roku było słychać, że lada moment wyjedziesz do silnej zachodniej ligi. Tymczasem wylądowałeś w Legii. Kiedy pojawił temat przejścia do klubu z Łazienkowskiej?
- Czytałem, że już siedem czy osiem miesięcy temu kojarzono mnie z Legią... A mówiąc poważnie, to po ostatnim meczu "Jagi" z warszawskim klubem, podszedł do mnie trener Vuković. Zapytał, czy byłbym zainteresowany grą w jego drużynie. Powiedziałem, że tak. Potem wszystko potoczyło się już bardzo szybko.
- Masz już za sobą debiut w nowym klubie. W towarzyskim meczu przegraliście z brazylijskim Red Bull Bragantino 1:3. Jakie wrażenia z pierwszych dni pobytu w Legii?
- Zostałem bardzo dobrze przyjęty przez zespół. Najszybciej złapałem kontakt z Gvilią, z którym rozmawiamy po rosyjsku. Indywidualnie każdy z zawodników ma bardzo duże umiejętności. Teraz trzeba je tylko przełożyć na drużynę.
- Po przejściu do Legii dla kibiców Jagiellonii z idola stałeś się zdrajcą. To boli?
- Czy gdyby ci, którzy teraz mnie obrażają, otrzymali propozycję lepszej pracy, to by odmówili? I nie chodzi o pieniądze. Legia to topowy klub, znany w całej Europie. To dla mnie szansa. Poza tym nie jestem wychowankiem "Jagi". Grałem tam przez dwa i pół roku. Dawałem z siebie wszystko, myślę, że pomogłem drużynie. Oczywiście mam jakiś sentyment do drużyny z Białegostoku, ale chcę się rozwijać i dlatego wybrałem to co dla mnie i dla mojej rodziny najlepsze.
- Już na początku narzuciłeś na siebie dodatkową presję. Wybrałeś numer „18”, z którym przez dziewięć lat występował uważany za jeden z symboli Legii Michał Kucharczyk.
- Numery nie grają... Chciałem „9”, ale była zajęta. Zapytałem jakie są wolne. Zaproponowano mi „3”, „6”, „18” i „22”. Wybrałem „18”, bo 18 grudnia mam urodziny, a poza tym z tym numerem grałem w pierwszym poważnym klubie, szkockim Heart of Midlothian. Darzę Kucharczyka dużym szacunkiem i myślę, że nie będzie miał nic przeciwko temu, że przejąłem jego numer.
- Czego ci życzyć na starcie przygody z Legią?
- Bym unikał kontuzji. Z resztą sobie poradzę.