- Wpadliśmy przez lata w wir konsumpcjonizmu. W obliczu tragedii Ukraińców, mamy szansę, aby otworzyć oczy; by zacząć żyć lepiej – tak Cholerzyński tłumaczy kierujące jego obecnym postępowaniem przesłanki. Bezpośrednim impulsem do działania były nie tylko telewizyjne obrazki z bombardowań cywilnych dzielnic Kijowa czy Charkowa, ale też rozmowa z byłym kolegą z Bukowej, Jewhen Radionowem, dziś graczem GKS Bełchatów. - Żenia pochodzi z Ługańska. Tam niespokojnie było już od wielu lat, więc i jego bliscy, jak wielu innych mieszkańców tych terenów, oswoiło się z sytuacją. Dziś jednak to zupełnie coś innego; to wojna. „Budzę się czasem w nocy i zastanawiam się, czy jeszcze mam brata” - mówił mi Żenia przez telefon. - Ludzie potracili tam domy, mieszkają w ziemiankach... - relacjonuje rozmowy z przyjacielem „Kufel” (taki pseudonim od lat nosi Cholerzyński).
Gwiazda Rakowa przed hitem ekstraklasy na Bułgarskiej. Tak Ivi Lopez mówi o Lechu
Już kilka dni temu wybrał się ze swą partnerką, Patrycją, do Przemyśla. To był swoisty rekonesans. - Szukaliśmy też u samych Ukraińców konkretnych informacji o najważniejszych potrzebach, i pod tym kątem przygotowaliśmy sprzęt – mówi Kamil. I wymienia elementy ładunku: koce termiczne, kurtki, szaliki, czapki, rękawiczki, ale też maści na odmrożenia, leki przeciwgorączkowe i przeciwzapalne, jedzenie... - Zabraliśmy też warniki, w których można będzie zagrzać wodę i przygotować gorącą herbatę, bo ludziom na miejscu, prócz wojny, bardzo daje się we znaki mróz – tłumaczy katowicki piłkarz. Część ładunku być może zostanie wśród uchodźców, czekających po ukraińskiej stronie na wjazd na teren Polski. Z całą resztą chciałby pojechać dalej. Dużo dalej... - Chcę dotrzeć co najmniej do Lwowa, bo tam też jest wiele osób potrzebujących już teraz podobnej pomocy i wsparcia – dodaje.
Niebezpieczeństwo? Oczywiście jest. - Zdaję sobie sprawę, że możemy utknąć w drodze powrotnej. Martwi mnie to nie ze względu na ewentualne zagrożenie, ale na fakt, że chcielibyśmy jak najszybciej pojechać po raz kolejny. Łańcuch ludzi dobrej woli jest w Polsce długi, zebranych rzeczy do przewiezienia na Ukrainę mnóstwo. Liczy się każda godzina – przypomina „Kufel”. Nie udało mu się uzyskać oficjalnego urzędowego zaświadczenia, dokument o transporcie z pomocą humanitarno-medyczną wystawił za to proboszcz macierzystej parafii Św. Józefa w Katowicach-Wełnowcu, do której należy Kamil. - Jestem w kontakcie między innymi z chłopakiem z Lublina, też wożącym pomoc na Ukrainę, któremu taki właśnie list umożliwia na granicy szybki powrót przejściem dyplomatycznym. Bardzo wiele robimy po polskiej stronie – to wspaniałe. Mam nadzieję, że nie będzie to tylko słomiany zapał. I że obudzą się też inne kraje europejskie, na razie bowiem tylko Polacy tak bardzo otwarli serce dla sąsiadów...
Były reprezentant Polski o wojnie na Ukrainie. „Rosjanie zgotowali tam piekło”