Super Express: - W trzeciej lidzie strzelił pan jednego gola, w drugiej pięć, a w pierwszej siedem. Jeśli ta tendencja zostanie podtrzymana, to w ekstraklasie powinien pan zdobyć minimum osiem bramek.
Maksymilian Rozwandowicz: - Postaram się podtrzymać passę. Chociaż w tym sezonie będzie trudniej o bramki, bo rywale są lepsi i zdecydowanie bardziej doświadczeni niż na niższych szczeblach.
- Jest gol, który szczególnie zapadł panu w pamięć?
- Są dwie takie bramki. Obie miały kluczowe znaczenie dla naszych awansów. W drugiej lidze przegrywaliśmy 0:1 z Błękitnymi Starogard. Wyrównałem z karnego, a w końcówce Rafał Kujawa strzelił na 2:1. Natomiast w I lidze pomogłem drużynie w Mielcu. To był bardzo ważny moment sezonu. Stal szła z nami łeb w łeb. Wykorzystałem „jedenastkę” i wygraliśmy 1:0.
- O czym myśli piłkarz podchodząc do wykonywania karnego?
- Myślenie w takiej sytuacji to największy błąd, bo burza myśli w głowie może człowieka zdekoncentrować i rozproszyć. Ja skupiam się wyłącznie na piłce i na strzale. Póki co, ta metoda się sprawdza. Wiadomo, że nie ma nic za darmo, dlatego po każdym treningu staram się potrenować karne. Oddaje średnio od 5 do 10 strzałów. Namawiam do pozostania po zajęciach mojego bardzo dobrego kumpla – Michała Kołbę i ćwiczymy. Nasz bramkarz już mnie zna i często z tej rywalizacji wychodzi zwycięsko. Ale to dobrze, bo w ten sposób motywuje mnie do pracy.
- Koledzy twierdzą, że jest pan dobrym duchem drużyny.
- Jestem już na tyle długo w szatni ŁKS-u, że staram się mieć wpływ na atmosferę. Jak zespół tworzy kolektyw, to później przekłada się to na boisko, gdzie jeden walczy za drugiego.
- Do piłkarskiej kariery startował pan w Widzewie, by po kilku latach wylądować w ŁKS-ie. Nie miał pan przez to problemów z kibicami byłego klubu?
- Kiedy grałem w Widzewie, to wszyscy wiedzieli, że kibicuję ŁKS-owi. Nie obnosiłem się ze swoimi sympatiami, ale też ich nie ukrywałem. Kibice patrzyli na mnie nieufnie. Ale ani wtedy, ani dziś nie spotkało mnie nic złego. No, może poza nieprzychylnymi spojrzeniami mijanych na ulicy widzewiaków.
- Skąd ta miłość do ŁKS-u?
- Z podwórka w Pabianicach. Wszyscy koledzy byli za Łódzkim. Wciągnąłem się. Poza tym moim pierwszym wielkim idolem był zawodnik ŁKS-u, mieszkający w Pabianicach Zdzisław Leszczyński. Dla młodego chłopaka to było niesamowite uczucie, kiedy mijał na ulicy piłkarza, którego w weekend oklaskiwał z trybun.
- Podobno do piłki namówił pana starszy o dwa lata brat Jakub?
- Zaczynałem od koszykówki, ale za radą Kuby postawiłem na futbol. Był moment, że o bracie było głośno. Grał w GKS Bełchatów, był w Legii. Teraz występuje w RKS Radomsko. Uważam, że ma większy talent ode mnie.
- W drużynach ekstraklasy dominują obcokrajowcy. Wyjątkiem jest ŁKS, w którym gra dziesięciu Polaków i Dani Ramirez. Jak to jest możliwe, że o Hiszpanie zrobiło się głośno dopiero w Łodzi?
- Też jestem zdziwiony. Wcześniej grał w Stomilu i nikt o nim nie słyszał. Wiele zależy od podejścia, atmosfery w klubie, zaufania do piłkarza. U nas styl gry jest ustawiony pod Daniego. Gramy taką trochę hiszpańską piłkę i on się świetnie w tym odnajduje.
- Zremisowaliście z Lechią, ograliście Cracovię. Teraz w meczu przyjaźni czas na pokonanie Lecha?
- Przyjaźnić mogą się kibice. Na boisku nie ma uprzejmości. Wyjdziemy żeby zdobyć trzy punkty. Wierzę, że się uda.