Piłkarz opowiada nam jak – przez swoje nazwisko - stał się sprawcą strasznego zamieszania na lotnisku.
– Odlatywałem z Kijowa. Podszedłem do okienka odprawy paszportowej, podałem swój dokument, a siedząca za szybą pani zrobiła wielkie oczy i przez kilka minut zerkała to na mnie, to na paszport. W końcu nacisnęła jakiś guziczek i wokół zaroiło się od jej koleżanek i pograniczników. Pokazała im paszport, a wszyscy w śmiech. Za mną zrobiła się już spora kolejka. Ludzie nie wiedzieli o co chodzi – wspomina pomocnik Wisły.
Jakby nazwiska było mało, to Wiktor po ojcu nazywa się Władimirowicz Putin.
- Mój tata ma takie samo imię jak prezydent Rosji. Co więcej, choć czujemy się i jesteśmy Ukraińcami, to ojciec ma w dowodzie, że urodził się w Związku Radzieckim. Zdarzało się, że mnie pytano, czy jestem synem TEGO Putina?– dodaje.
Wiktor pochodzi z Chersonia nad Dnieprem, miasta na południu Ukrainy. Wypatrzony na jednym z dziecięcych turniejów, trafił do Dynama Kijów.
– Grałem jeszcze w kilku kijowskich drużynach młodzieżowych. Potem pojawiły się propozycje z seniorskich zespołów, ale w większości drużyn na Ukrainie nie płacą. Za namową menedżera w 2015 roku wyjechałem więc do Polski. Ten agent, Ukrainiec, okazał się oszustem. Zebrał grupę piłkarzy, mieliśmy pokazać się w sparingach z drużynami z pierwszej i drugiej ligi, a graliśmy z czwartoligowcami i okręgówką. Wziął od nas pieniądze i obwoził nas po Polsce jak cyrkowców. Ale może nie ma tego złego, bo po występach w Kozienicach i Broni Radom trafiłem do Sandomierza. Tu jest fajna drużyna i dobry trener – Dariusz Pietrasiak, a ludzie bardzo mnie lubią.
Parę razy słyszałem na mieście: – Mamy swojego filmowego Ojca Mateusza i swojego Putina – uśmiecha się Wiktor, który wierzy, że zrobi w Polsce karierę. Nie ze względu na nazwisko, tylko umiejętności piłkarskie. Właśnie o półtora roku przedłużył kartę stałego pobytu. – To pierwszy krok w staraniach o polskie obywatelstwo – zapewnia Putin z Sandomierza.