"Super Express": - Wszyscy skazują Borussię na pożarcie. Słusznie?
Jerzy Dudek: - Mam nadzieję, że nie. Borussia przypomina mi Liverpool, wtedy gdy wygrywaliśmy Ligę Mistrzów. Też byliśmy kopciuszkiem, mało kto na nas liczył. Na fanpage'u zamieściłem swoje zdjęcie z dwoma medalami Champions League, złotym i srebrnym. Życzę naszemu tercetowi, by w sobotę wieczorem mógł się pochwalić tym pierwszym kolorem.
- O ile maleją szanse Dortmundu ze względu na kontuzję Mario Goetzego?
- O 20-30 procent. Na jego braku ucierpi też Lewandowski, bo swoją kreatywnością Goetze stwarzał mu niemal nieograniczone możliwości.
- Z kontuzją zmaga się też Łukasz Piszczek. Tyle że on zagra, a potem podda się operacji i nie pomoże Polsce w meczu z Mołdawią. Co o tym sądzisz?
- To, co się stało, jest uwłaczające dla reprezentacji Polski. Skoro Łukasz pół roku grał na zastrzykach, to tydzień dłużej niczego by nie zmienił. Piłkarz musi słuchać tego, co mówią mu w klubie, ale pewnie liczył na wsparcie sztabu kadry. Bo nie wierzę, że nie chciał w tym meczu wystąpić. To kluczowy zawodnik. Słyszę, że ma nam pomóc w jesiennych spotkaniach o wszystko. Tyle że jak coś nie pójdzie z Mołdawią, to będzie "posprzątane" już teraz.
- Twoje najbardziej pamiętne wspomnienia po finale z 2005 roku?
- Po dogrywce, gdy obroniłem strzał Szewczenki, John Arne Riise dał mi takiego buziaka, że nawet żona mnie tak nie całuje (śmiech). A zaraz po finale małżonka była na badaniach w szpitalu. Tam spotkała człowieka, który w trakcie meczu dostał zawału. Ale gdy poznał moją żonę, to powiedział, że nie żałuje, bo takich emocji nigdy nie przeżywał.