Teoretycznie moglibyśmy każdy przypadek oceniać z osobna. I mielibyśmy rację. Manchester City zwyczajnie wystraszył się Barcelony, gracze Arsenalu poddali się w 10 minucie starcia z Bayernem, a Manchester United od początku sezonu gra koszmarnie, więc jeszcze jedna klęska dopełnia obrazu kataklizmu, który dotknął 'Czerwone Diabły' po odejściu Sir Alexa Fergusona. W ostatnim przypadku tym trudniej się dziwić, jeśli przyjrzymy się obecnej kadrze dowodzonej przez Davida Moyesa. Taki Tom Cleverley i Michael Carrick. Pierwszy w dziewięciu przypadkach na dziesięć odwróci się w stronę swojej bramki. Drugi jest jeszcze bardziej konsekwentny: najbliżej podania do przodu jest akurat w momencie, gdy zagrywa piłkę w poprzek boiska. A ta dwójka ma teoretycznie kreować grę na Old Trafford.
>>>Brytyjska klęska w Europie. Zobacz jak United przegrywali w Pireusie!
Podobne stwierdzenie byłoby jednak znacznym uproszczeniem. Anglicy nie przegrywają od zeszłego tygodnia: agonia trwa drugi czy trzeci sezon, a pucharowe wyskoki Chelsea Londyn pokazują tylko, że drużyna ze Stamford Bridge jest co najwyżej najmniej brytyjskim zespołem w Premiership. Ostatnim, w którym wynik sportowy jest ważniejszy od finansowego.
Brytyjczycy nie ukrywają, że wzorują się zawodowych ligach Stanów Zjednoczonych. Potężne pieniądze, zainteresowanie mediów i słowo klucz: produkt najwyższej jakości. Widowiskowy, dynamiczny i często zabójczy dla organizmów sportowców. Cierpi na tym organizacja gry i taktyka, której prymitywizm dostrzegamy dopiero w momencie, gdy brytyjscy herosi stają do walki z drużynami z kontynentu. Przecież to nie jest normalne, że Manchester City, w krajowej lidze miażdżący kolejnych przeciwników, w starciu z Barceloną przypomina Wisłę Kraków pojedynkującą się z Realem Madryt. Przepaść, to za małe słowo by określić, jak wiele brakowało podopiecznym Manuela Pellegriniego do Katalończyków. Mniej więcej tyle, ile Piotrowi Adamczykowi do filmowego Oscara.
>>>Real przełamie passę klęsk w Niemczech? Śledź wydarzenia z Gwizdek24.pl!
A bieganie bez ładu i składu to tylko wierzchołek problemu. Takie sędziowanie. Gwizdek w Anglii usłyszysz dopiero w momencie, gdy przeciwnik zechce urwać ci nogę. Podobno bierze się to z bogatych tradycji. Ale jakoś tego nie kupujemy. 30 lat temu we Włoszech Pietro Vierchowod bezkarnie dziurawił sobie nogi rywali, a jednak dzisiaj w Serie A zdrowie sportowców jest dobrem chronionym. Podobnie w Hiszpanii, gdzie jakiś czas temu na czerwoną kartkę zasłużyć można było dopiero po soczystym sierpowym.
Tymczasem skrupulatne sędziowanie to przede wszystkim obniżanie wartości produktu. Widz chce krwi, stąd rosnąca popularność prymitywnego MMA. Koszykówka jest jednym z najmniej kontaktowym sportów: dotkniesz rywala i słyszysz gwizdek. Spójrzcie na NBA. Oberwiesz łokciem, a usłyszysz tylko euforyczny ryk fanów drużyny rywali. Nie wspominamy o NHL, w której tak poszukiwano wybitych zębów, że normalną częścią gry stały się brutalne bójki dwóch hokeistów. Wymyślono nawet specjalnie do podobnych zadań wyszkolonych zawodników. Uściślamy - takie rzeczy tylko za oceanem. I tylko czekać, jak komuś podobny idiotyzm wpadnie w Europie. Stawiamy, że prekursorami będą Brytyjczycy.
>>>Jan Tomaszewski po losowaniu grup eliminacyjnych! Tylko dla Gwizdek24.pl!
Pozostaje ostatnia przyczyna agonii: sami Anglicy. Brzmi absurdalnie, ale obecność piłkarzy z Wysp Brytyjskich w kadrach drużyn Premiership to w przypadku ścisłej czołówki zwyczajne osłabianie zespołu. Przykłady? Wspomniany wyżej Michael Carrick ma tylko jedną zaletę: jest prawnie ustosunkowanym poddanym Jej Królewskiej Mości. Gdyby nie to, nie zainteresowałby się nim żaden zespół z europejskiej czołówki. Podobnie Smalling, Cleverley, Young, do niedawna Downing, Lennon, Welbeck, Chamberlain, Lescott i wymieniać możemy niemal całą kadrę dumnych 'Synów Albionu'. Banda przeciętniaków, którzy na plecach bardziej utalentowanych obcokrajowców zbudowali sobie reputację czołowych kopaczy Starego Kontynentu.
Sport zawodowy ma jedno założenie - i nie jest, jak chciałoby wielu, wynik sportowy - zysk. Generacja pieniądza. Tak jak producent samochodów nie wypuszcza na rynek dzieła sztuki, tylko technologicznie i ekonomicznie optymalny wynik pracy swoich pracowników, tak kluby sportowe działające na wolnym rynku - choć odnosi się to też do jednostek - przede wszystkim mają zarabiać. Tytuły i osiągnięcia są tylko sposobem na zwiększanie swoich dochodów.
>>>A w Polsce... też wzmocnienia: Bartosz Ślusarski znalazł nowy klub!
Dlatego też walka z dopingiem nigdy nie zostanie wygrana, bo choć sportowca zdyskwalifikujemy po pewnym czasie, to jednak zdąży on zapewnić sobie i swojej rodzinie odpowiedni byt. Tak jak Lance Armstrong, którego triumfalnie ukrzyżowaliśmy, a nie zauważyliśmy, że facet wciąż śmieje się wszystkim w twarz, czerpiąc przyjemność z nieuczciwie zdobytej fortuny. Obecna formuła futbolu też jest na wyczerpaniu. Anglicy stworzyli maszynkę do zarabiania pieniędzy i tylko czekać, jak reszta ruszy ich drogą. A że straci na tym sport? Oglądajcie amatorów, tam walczą o medale.