„Super Express”: - Zaskoczyła pana wygrana Barcelony na Parc de Princes?
Jacek Ziober: - Nie. Zobaczyłem drużynę grającą w sposób przemyślany i wyrachowany. Każdego w ekipie Barcy – od trenera począwszy, na zawodnikach kończąc – interesował tylko korzystny wynik, a niekoniecznie – styl. Bo nie czarujmy się: Barcelona jest skazana na robienie wyników. Wynikowi muszą podporządkować się indywidualności w jej szeregach.
- Robert Lewandowski też?
- Oczywiście. I Robert nie ma z tym problemu. Od jakiegoś czasu robi to w reprezentacji, a teraz – także w klubie. On już nie jest wyłącznie od strzelania goli. Podoba mi się rola „ścianki”, na którą grają jego partnerzy, kiedy wychodzi z pola karnego, tyłem do bramki rywala. Dzięki jego błyskawicznemu odegraniu podania, piłka szybciej krąży wśród zawodników Barcy, łatwiej przenieść w ten sposób ciężar gry z jednego skrzydła na drugie. „Lewy” jest idealny do takiej właśnie gry. I Barcelona po wielu wspólnych miesiącach „nauczyła się” Roberta; sposobu, w jaki najlepiej go wykorzystać.
- Czyli nie musimy go rozliczać wyłącznie z bramek?
- Absolutnie nie! Oczywiście, on wciąż pozostaje zawodnikiem niezmiernie niebezpiecznym i jeśli zostawi mu się choć skrawek miejsca w polu karnym, na pewno to wykorzysta. Ale ta jego praca na 20-25. metrze, tworzenie okazji partnerom, jest równie bezcenne. Przy czym pamiętajmy, że nie chodzi tu wcale o cofanie się po piłkę na środek boiska, co czasem widzimy w reprezentacji. To akurat jest marnowaniem jego potencjału, sił i energii.
- Zaliczka z Paryża wystarczy do awansu?
- Nie ma takiej możliwości, żeby Barcelona na własnym stadionie wypuściła z rąk to, na co zapracowała we Francji. PSG, mimo obecności Kyliana Mbappe w składzie, mnie nie przekonuje. Mam wrażenie, że tej ekipie brakuje charakteru z jednej strony, a z drugiej – chęci odniesienia zwycięstwa za wszelką cenę. „Uda się? Fajnie. Nie uda? Trudno…” - takie to właśnie myślenie się zdarza w klubie. Nie mówiąc o tym, że czasami pozwalano tam niektórym na zbyt wiele...
- Barca w półfinale to byłaby świetna wiadomość i dla polskich kibiców. Ale triumf w Lidze Mistrzów byłby wielką sensacją, prawda?
- Naprawdę pan tak uważa?
- Patrząc na kilka ostatnich sezonów – owszem.
- Piłka jest piłką. Ja jestem pewien, że jeżeli dalej będzie grać taki wyrachowany futbol; jeśli będzie się jej ta gra zazębiać, to mam pewność, że może w tym sezonie tę Ligę Mistrzów wygrać!
- Wracając do „Lewego”: obniżka formy u niego to już przeszłość?
- Nigdy nie przesadzałem ze słowami „obniżka formy, kryzys”. Każdemu zawodnikowi trafia się słabszy okres. Wtedy sadza się ich na ławkę, by ją trochę pogrzali. Ale Roberta nikt na ławę nie sadzał. Wie pan, to jest trochę jak z tą moją przeszłą karierą. Świętej pamięci Leszka Jezierskiego często pytano: „Czemu ty wystawiasz wciąż Jacka, jak mu nie idzie gra?”. A on odpowiadał: „Jemu może i nie idzie, ale zawsze absorbuje uwagę trzech chłopów u rywali”.
- I z Robertem bywało podobnie?
- Tak jest! Poza tym być może po prostu Roberta już „rozczytano”. Musiał więc wejść na wyższy poziom, znaleźć na to receptę, zacząć grać inaczej. I zrobił to. Tak jak już mówiłem: Barcelona wreszcie nauczyła się Roberta i jego sposobu gry.
- Skoro się wciąż uczy czegoś nowego, to go hiszpańscy dziennikarze chyba trochę za wcześnie wysyłają na „saksy” i emeryturę do Arabii Saudyjskiej?
- Odpowiem panu krótko: gdybym ja miał stosować się do tego, co pisali dziennikarze hiszpańscy, musiałbym karierę zakończyć po jednym sezonie w tym kraju! Więc zalecam spokój; jestem pewien, że „Lewy” w całości wypełni swój kontrakt w Barcelonie.