- Po waszej porażce 1:4 z Lechem Poznań trudno o optymizm przed spotkaniem z Tottenhamem.
- Ja tak nie uważam. Piłka nie składa się z samych zwycięstw, a życie wyłącznie ze szczęśliwych dni. Porażki muszą się zdarzać i może dobrze, że nam przytrafiła się w meczu w lidze, gdzie do rozegrania jest jeszcze ponad dwadzieścia kolejek, a nie w spotkaniu z Tottenhamem, gdzie na odrobienie strat mielibyśmy tylko jeden mecz rewanżowy.
- Tym bardziej że nawet najlepszy mecz rewanżowy nie daje gwarancji awansu. Przekonaliście się o tym w rywalizacji z Barceloną.
- Wtedy już pierwszy mecz załatwił sprawę... Ale wygrana nad Barcą w Krakowie była dla nas bardzo ważna. Barcelona grała przecież w pierwszym składzie z mnóstwem swoich gwiazd. A my udowodniliśmy wszystkim - także samym sobie - że nawet z takimi ekipami można wygrywać.
- Zwycięstwo dał twój gol...
- Bo jak na obrońcę, strzelam dosyć często (śmiech). Zdobywanie bramek nie jest moim głównym zadaniem, ale jeśli nadarzy się okazja, to i bramkarza Tottenhamu chętnie pokonam.
- Z karnego też? Kiedyś mówiłeś, że jedenastki to taki stres, że chyba dasz sobie z tym spokój...
- Nerwy są, ale to, w jakim meczu strzelasz karnego, nie ma akurat znaczenia. Równie stresująca jest jedenastka w Londynie, jak i w Białymstoku. Ale w meczu z Tottenhamem noga mi nie zadrży. Jeśli przytrafi się karny - strzelę! Zresztą nie wpadam w panikę przed tą rywalizacją. Wprawdzie w losowaniu nie mieliśmy za dużo szczęścia, bo Tottenham to klasa europejska, ale ja akurat powinienem się odnaleźć w meczu z nimi. Twarda, fizyczna piłka - to lubię!
- To jak będzie w Londynie?
- Jeśli wytrzymamy ten mecz mentalnie, nie przestraszymy się, to nie będzie źle. Zresztą nie powinno się tak stawiać sprawy. Ważny jest wynik dwumeczu, a nie spotkania wyjazdowego. W Londynie mamy prosty cel: osiągnąć taki wynik, żeby rewanż w Krakowie był meczem o awans, a nie o honor.