REAL MADRYT - MANCHESTER CITY
WYGRA REAL BO...
- Jest zdeterminowany jak nigdy. Piłkarze Królewskich w tym sezonie przeżyli już wszystko. Po porażce w El Clasico 0:4 byli na dnie. Po kilku miesiącach pracy Rafaela Beniteza niektórzy zawodnicy nie myśleli już o sukcesach, a o letnim okienku transferowym. W tym samym miejscu znajdował się też zresztą Florentino Perez, planujący kolejną kadrową rewolucję. Sprzedać chciał wszystkich, na czele z Cristiano Ronaldo. A później przyszedł Zinedine Zidane i Bernabeu odżyło. Francuz niewiele zmienił - przeprowadził tylko w lutym krótki okres przygotowawczy, być może zbawienny - ale zespół nagle ruszył w jednym kierunku. Prosto do półfinału Ligi Mistrzów i blisko szczytu La Liga.
- Ma najmocniejszą kadrę ze stawki półfinalistów. Bezdyskusyjnie, zwłaszcza po odpadnięciu Barcelony. Fenomenalny atak - Cristiano Ronaldo przeżywający szesnasty w karierze szczyt formy, odrodzony Gareth Bale, dojrzały jak nigdy Karim Benzema - ale nie tylko. Luka Modrić to prawdopodobnie najdoskonalszy środkowy pomocnik świata, Sergio Ramos obrońca, a Keylor Navas zaliczył taki wjazd do bramki Królewskich, że dzisiaj nikt już nie pamięta o Davidzie de Gei. A Marcelo? Dani Carvajal, rewelacyjny wiosną Casemiro? No i ta ławka rezerwowych, ale o niej poniżej.
- Zidane znalazł idealny balans. To nie jest przypadek. Real z każdym tygodniem wygląda lepiej. Zawodnicy w połowie kwietnia uzyskali szczyt formy. Duża w tym zasługa niewiarygodnej wręcz ławki rezerwowych. Varane, Isco, James, Jese, Lucas - w każdej innej drużynie stanowiliby fundament. Na Bernabeu muszą pogodzić się z rolą rezerwowych. Ekskluzywnych, grywających regularnie w spotkaniach ligowych. To wystarczy, by później w ćwierćfinale Ligi Mistrzów Luka Modrić mógł zabiegać, słynących z żelaznej kondycji, graczy niemieckich.
- Bo Cristiano Ronaldo idzie po czwartą Złotą Piłkę. Nadczłowiek. Fenomen. W wieku 31 lat zdystansował konkurentów na finiszu sezonu. Przeciwko VFL Wolfsburg wyglądał, jakby miał dość energii, by zasilić parowóz. I to w sytuacji, gdy w całym sezonie pauzował do tej pory 91 minut! Aż można się zastanawiać, czy CR7 kiedykolwiek był w lepszej formie. A gdy Portugalczyk jest w gazie, nie istnieje defensor, który mógłby nawet próbować go zatrzymać. Można się tylko modlić, że po prostu będzie pudłował.
Ibrahimović im starszy tym lepszy. Pobije rekord klasyfikacji Złotego Buta?
WYGRA MANCHESTER BO...
- Obywatele nie mają już nic do stracenia. Walka o triumf w Premier League zakończona. Na dodatek zespół niemal na pewno pod wodzą Pepa Guardioli przejdzie rewolucję. Miejsca dla niektórych liderów zabraknie. Innymi słowy - Anglicy nie będą mieli wiele do stracenia. A jeśli wygrają jeszcze trzy mecze w Europie, opuszczą Wyspy Brytyjskie z podniesioną głową.
- Historia lubi się powtarzać. Guardiola trzy lata temu obejmował Bayern Monachium, który akurat świętował triumf w Lidze Mistrzów. Hiszpan miał udoskonalić niezwyciężoną machinę Juppa Heynckesa. Sztuka ta udała mu się średnio. Dwie edycje Ligi Mistrzów kończył w półfinałach, obrywając kolejno od Realu Madryt i Barcelony. Tymczasem od lata tego roku legenda Barcy obejmie drużynę z Etihad Stadium, zastępując Manuela Pellegriniego. Powtarzamy więc: historia naprawdę lubi się powtarzać.
- Siłą City są skrzydła. Zespół Pellegriniego znakomicie oskrzydla rywala. Gdy poczuje krew, właśnie bocznymi sektorami potrafi narobić sporo szumu w szeregach defensywnych rywala. Tymczasem Królewscy akurat na bokach są po prostu dziurawi. Marcelo to być może w ofensywie najlepszy boczny obrońca w historii futbolu, ale każda jego wycieczka do przodu to szansa dla rywala. Podobnie rzecz się ma w przypadku Daniego Carvajala. A tym razem przeciwko Realowi nie zagrają gracze pokroju Andre Schurrle, tylko skrzydłowi typu "tornado" - Kevin de Bruyne, Jesus Navas - czy wreszcie kieszonkowy snajper z patentem na piłkarzy na Blancos, a więc Sergio Aguero.
- Manchester w ćwierćfinale zdał najtrudniejszy egzamin. To teza kontrowersyjna, zwłaszcza w momencie, gdy Atletico wyeliminowało Barcelonę. Ale! Barcę w obecnej dyspozycji wyrzuciłby z rozgrywek pewnie każdy z czwórki półfinalistów. A City rozbiło PSG. Doskonałe wręcz dzieło Laurenta Blanca, pełne gwiazd, w opinii wielu, do niedawna głównego faworyta do zwycięstwa. I udowodniło przy tym, że potrafi nie tylko wygrywać gdy wszystko idzie jak po maśle, ale też cierpieć na murawie i przełamywać bariery. Współpracować. To już inny zespół od tego, który w ostatnich sezonach kompromitował się w Europie. Inny od tego, który kiedyś poległ na Santiago Bernabeu 2:3.
Pytanie, czy wystarczająco mocny.
BAYERN MONACHIUM - ATLETICO MADRYT
WYGRA BAYERN BO...
- Pep Guardiola nie popełni już błędów z lat poprzednich. Dwa lata temu, w starciach z Realem Madryt, Bawarczyków zjadła pycha. Chcieli Królewskich rozklepać, a ci po prostu zamknęli im drzwi. Nie wpuścili na pole karne i rozbili kontrami. Rok później Guardiola przekombinował. Chciał swoich byłych podopiecznych rozbić taktycznie, a ostatecznie zupełnie pozbawił własny zespół atutów. Monachijczycy dopiero w końcówce rewanżowego starcia zaczęli przypominać drużynę. Teraz Guardiola stoczy boje z trzecim z hiszpańskich "wielkich". Już z bagażem odpowiednich doświadczeń.
- Guardiola znowu ma komfort kadrowy. Bayern mógł odpaść wczesną wiosną. Gdy na stoperze grali Joshua Kimmich oraz David Alaba. Ale te "ciemne" czasy powoli mijają, a już niedługo monachijczycy powinni mieć możliwość skorzystania nawet z Jerome Boatenga. Z nim defensywa Bayernu staje się zdecydowanie pewniejsza i - co przeciwko Atletico może być największym atutem - daje również alternatywne opcje w ataku. Bo reprezentant Niemiec to nie tylko "ściana", ale też obrońca dysponujący znakomitym długim podaniem.
- Bawarczycy rozbili defensywę Juventusu, więc Atletico też dadzą radę. W 1/8 finału Bayern stał nad przepaścią. Tylko zremisował w Turynie, a na swoim obiekcie przegrywał już 0:2. Musiał strzelić dwa gole, a szturmował najsolidniejszy wówczas blok obronny na Starym Kontynencie. I chociaż potrzebna była fura szczęścia, błędy niezniszczalnego Gianluigiego Buffona, nieskuteczność Alvaro Moraty, udało się. A skoro turyński mur można przebić, to tym bardziej madrycki. Nawet, jeśli zarządzany jest przez Cholo Simeone.
- Bo Robert Lewandowski odzyskał skuteczność. Zabrzmiało patriotycznie. Nic bardziej mylnego. Lewandowski jest kluczowy w strategii Guardioli. To on zdejmuje piłki plecami do bramki, to on ściąga uwagę defensorów i to on wygrywa pojedynki w szesnastce rywala. Gdy jest w formie, monachijczycy mają zdecydowanie więcej miejsca w newralgicznych sektorach boiska. No i mogą wykorzystać potężną siłę skomasowaną na skrzydłach, bo przynajmniej boczni pomocy dostają cel dla kolejnych dośrodkowań.
Arkadiusz Milik dał tytuł Ajaksowi? Polak wykorzystał karnego w ostatnich minutach!
WYGRA ATLETICO BO...
- Jeśli Pep Guardiola zagrałby Supermana, to Diego Simeone byłby kryptonitem. Los Colchoneros wyglądają jak odbicie lustrzane Bawarczyków. Monachijczycy atakują całym zespołem. Bez wytchnienia. Wymieniają setki niepotrzebnych podań, byle tylko zmusić rywala do żmudnego przemieszczania się wszerz boiska. Zawodnicy z Madrytu wolą natomiast oddać piłkę rywalowi, a zagrania ofensywne ograniczyć do minimum. Tylko po to, by później znaleźć dość miejsca do zorganizowania zabójczej kontry.
- Atletico zostało stworzone do zatrzymania Bayernu Guardioli. Tiki-taka Guardioli to dzieło niemal doskonałe. W genialnym systemie jest tylko jedna luka. Skomasowana defensywa rywala i w efekcie nadmierne pchanie się środkiem. Jeśli Diego Simeone wzorował się na kimś, to na pewno sporo wziął od Jose Mourinho, który w trakcie przygody z Realem Madryt miał niemal patent na zwycięstwa nad Barceloną Pepa. Atletico potrafi bowiem w niezwykły wręcz sposób zabetonować własne pole karne i zmusić przeciwnika do rezygnacji z gry skrzydłami. Tak jak Inter Mediolan, który w 2010 roku w dziesiątkę wytrzymał 90 minut naporu na Camp Nou.
- Gracze Simeone pójdą za trenerem w ogień. Niedoceniany aspekt. Atletico potrafi umierać na boisku. To zasługa argentyńskiego szkoleniowca, który zbudował zespół w oparciu o "swoich". Zawodnicy z Madrytu to nie są gwiazdy z pierwszych stron gazet. Wszystko co mają, zawdzięczają szkoleniowcowi, który wyciągnął ich z niebytu. Fakt, Fernando Torres kiedyś był wielki. Z naciskiem na "kiedyś". Ale już Antoine Griezmann wcześniej bawił się tylko w lokalnego idola w San Sebastian. Saul i Koke nigdy nie rozwinęliby się tak, jak na Calderon. Gabi w najlepszym wieku dla piłkarza biegał po murawach Segunda Division. Nawet Diego Godin, uznawany za defensora doskonałego, nim trafił do stolicy, nosił łatkę wyróżniającego, ale dalekiego od ideału stopera. Szczytem jest natomiast Jan Oblak, w Benfice rzucany na kolejne wypożyczenia, a dzisiaj być może najlepszy bramkarz świata.
- Piłkarzom Atletico chirurgicznie wycięto układ nerwowy. Historia najnowsza. Camp Nou. Pierwszy ćwierćfinał Ligi Mistrzów. Fernando Torres strzela gola, a po chwili wylatuje z boiska. Katalończycy rozpoczynają szturm. Piłka co kilka sekund spada na piąty metr przed bramką Jana Oblaka. Dopadają do niej Messi, Suarez i Neymar. Wydaje się, że za moment rozpocznie się strzelecki popis. Simeone jednak nie reaguje. Czeka. A jego piłkarze dokonują cudów. Felipe Luis wygarnia futbolówkę najlepszemu piłkarzowi świata właściwie z linii bramkowej. Pozostali zachowują zimną krew.
Heroiczny atak Barcelony załamuje się, a w rewanżu zawodnicy z Madrytu dobijają chaotycznie grającego rywala. I wyglądają, jakby chwilowy zryw Barcy nawet przez chwilę nie zrobił na nich wrażenia, a podobne sytuacje wielokrotnie przerabiali na treningach. Co, znając szalone metody Cholo Simeone, nie wydaje się niemożliwe.