- Francuskie media bardzo cię chwalą za ładny gest. Strzeliłeś gola, ale nie okazywałeś radości. Od dawna miałeś taki plan?
Ireneusz Jeleń: - Tak. Pierwsze, co zrobiłem po podpisaniu kontraktu z Lille, to sprawdziłem kalendarz i datę naszego meczu z Auxerre. Już wtedy pomyślałem, że fajnie byłoby przypomnieć się tamtejszym kibicom bramką, ale nie wykonywać po niej gestów radości. I tak zrobiłem. Nie cieszyłem się ani z mojego gola, ani z żadnej bramki moich kolegów. Za dużo dobrych chwil przeżyłem w Auxerre, żeby o tym nie pamiętać.
- A jak cię przyjęli miejscowi kibice?
- Super. Pojawiły się transparenty "Irek, dziękujemy za wszystko" i "Witajcie w domu". Bo nie tylko ja wracałem do Auxerre, ale też Benoit Pedretti. Byłem pewien, że nie będzie żadnych gwizdów i się nie pomyliłem. Dostałem za to sporo oklasków. Każdemu bym życzył takiego powitania w byłym klubie.
- Teraz przed wami bardzo ważny mecz z Interem. Wskoczysz do pierwszego składu?
- Nie, nie sądzę. Moja forma idzie w górę, ale to wciąż jeszcze nie to. Liczę, że trener wpuści mnie po przerwie, bo apetyt na gole rośnie w miarę strzelania (śmiech). Nigdy nie trafiłem w Lidze Mistrzów, nigdy nie strzeliłem nawet bramki włoskiej drużynie. Dobrze byłoby to zmienić.
- Podobno szanse na gola rosną, gdy przyjeżdża twój menedżer Tomasz Kaczmarczyk. To prawda?
- Prawda w ponad 90 procentach. Kiedy Tomek jest na meczu, prawie zawsze strzelam. Przyjechał na mecz do Auxerre i trafiłem. Dobrze, że zostaje na Inter.
- Włosi są w kryzysie. "La Gazetta dello Sport" pisze, że bardziej niż do Lille, Inter powinien się wybrać na modlitwy do Lourdes...
- Faktycznie, idzie im wyjątkowo kiepsko i my chcemy ten ich kryzys pogłębić. Podobno zaliczyli najgorszy start we włoskiej lidze od 1929 roku, są na 17. miejscu! Tyle że w poprzedniej kolejce Ligi Mistrzów pokonali 3:2 CSKA w Moskwie. Dlatego musimy uważać, żeby nie podzielić losu Rosjan.