„Super Express”: - Z Karabachem trzy polskie drużyny grały w pucharach. Ale tylko Piast – choć ostatecznie odpadł – potrafił z nim wygrać. Pamięta pan tamten dwumecz sprzed dziewięciu lat?
Marcin Robak: - Dawno było... Ale pamiętam, bo przecież dla Piasta było to pierwsze, a więc historyczne, mecze w europejskich pucharach. Materiału o rywalach było bardzo mało – jakiś malutki urywek meczu, więc nasza wiedza o nich była niewielka. Ale to raczej oni – ze względu na pucharowe doświadczenie - byli faworytem rywalizacji.
- Lech zaczyna u siebie, wy najpierw lecieliście do Baku. Egzotyka?
- Trochę egzotyki, owszem, było. Ale tak naprawdę to była czysto sportowa wyprawa; miasto widzieliśmy jedynie zza szyb autokaru, w drodze z lotniska do hotelu, a potem na stadion. Zresztą nikt wtedy nie myślał o atrakcjach turystycznych. Trener Marcin Brosz - po pierwsze - kazał nam wszędzie chodzić z butelką wody, by w tropikalnej temperaturze dbać o nawadnianie, po drugie – mieliśmy przebywać niemal wyłącznie w klimatyzowanych pomieszczeniach hotelu.
- Krótko mówiąc: piekło?
- Do tego dochodziła różnica czasu, więc wieczorem dostaliśmy specjalne tabletki, żeby łatwiej usnąć i szybciej się zregenerować.
- Ale w tym piekle nie daliście się ugotować?
- Nieźle się prezentowaliśmy; prowadziliśmy, a bramkę na 1:2 straciliśmy w samej końcówce, na kilka minut przed ostatnim gwizdkiem. Mam wrażenie, że nawet sami Azerowie nie spodziewali się po nas tak wyrównanej walki Tak naprawdę tamten mecz u nich był do zremisowania, co – jak pokazała przyszłość – otwarłoby nam drogę do awansu. Zresztą wtedy uwierzyliśmy, że można ich przeskoczyć. W Gliwicach to my wygraliśmy 2:1, doprowadziliśmy do dogrywki i wielka szkoda, że nie dotrwaliśmy w niej do karnych.
- Wspomnienia osobiste z boiska?
- Nie pamiętam nazwiska tego środkowego obrońcy, ale zapamiętałem rosłego, grającego bardzo twardo chłopaka. Wiele razy w powietrzu mocno się starliśmy.
- Łokcie szły w ruch?
- Pewnie tak. Widać było, że ma doświadczenie w europejskich pucharach. Był podporą w grze obronnej Karabachu.
- Jak pan widzi szanse Lecha w starciu z tym rywalem?
- Minęło wiele lat, ale myślę, że od tamtej pory Azerowie mogli się... tylko wzmocnić – sportowo i finansowo, grając regularnie w pucharach. Już wtedy zresztą klub sprawiał wrażenie zasobnego, więc teraz to oni znów będą faworytami. Ale nie skreślajmy od razu Lecha – mam nadzieję, że zdoła nawiązać walkę, że będziemy świadkami wyrównanych meczów. Jedno jest pewne: chcąc myśleć o awansie, Lech musi sobie zapewnić – choćby drobną – zaliczkę u siebie. W Baku, przy licznej widowni i w warunkach pogodowych, o których mówiłem, będzie dwa razy trudniej.
- Ma dziś Kolejorz kogoś na miarę Marcina Robaka – ostatniego polskiego napastnika, który potrafił Karabachowi strzelić w pucharach gola, a nawet dwa?
- Czy na miarę Marcina Robaka, tego nie wiem; nie mnie to oceniać. Ale na pewno ma kim postraszyć. Nieprzypadkowo Mikael Ishak do ostatniej kolejki ubiegłego sezonu walczył o koronę króla strzelców. Trzymam kciuki, by poszło mu co najmniej tak samo dobrze.