Były piłkarz Piasta Gliwice, mistrz Polski 2019 w jego szeregach i ulubieniec nie tylko gliwickich kibiców ekstraklasy, dziś prowadzi warsztat wulkanizacyjny w rodzinnej Katalonii. Serce jednak wciąż ma bordowo-granatowe. Transfer Roberta Lewandowskiego do Barcelony przyjął z entuzjazmem. - Robert ma dużo do zrobienia w Barcelonie. A najważniejsza rzecz to przywrócenie szacunku wobec Blaugrany – mówił po sfinalizowaniu transakcji. W miniony weekend zaś z bliska oglądał mecz swych ulubieńców z Athletic Bilbao, jako ekspert w studiu Canal+ na Camp Nou.
„Super Express”: - Kiedy rozmawialiśmy po podpisaniu przez Lewandowskiego kontraktu z Barceloną, był pan – kibic „Blaugrany” - bardzo szczęśliwy. Ta radość wciąż się utrzymuje?
Gerard Badia: Jak Barcelona podpisała Roberta, był w Katalonii wielki entuzjazm i euforia wśród kibiców, że znów mamy wielką gwiazdę. Spodziewaliśmy się, że będzie robić dobrą robotę. Ale nie spodziewaliśmy się, że... aż tak dobrą! Oczekiwałem od niego dużo, ale... naprawdę nie zakładałem tego, co widzę w jego wykonaniu. Boiskowe decyzje, bramki, a przede wszystkim – rola absolutnego lidera drużyny. Kiedy patrzysz na niego, widzisz, że cały czas rozmawia z zawodnikami. Pedri, Gavi, Dembele – oni wszyscy zerkają na niego, słuchają go uważnie. Jest – powtórzę – liderem, którego Barcelona bardzo potrzebowała, a którego od kilku lat nie widziałem w jej szeregach.
- Piękna laurka. Ale cieniem kładzie się na niej fakt, że tylko cud może pozwolić Barcelonie wyjść z grupy i zagrać w play off Ligi Mistrzów!
- Tak, i zaraz pan pewnie powie, że „Lewy” nie strzela bramek w wielkich meczach (śmiech). Znam te opinie, kibice Realu Madryt głoszą je z radością. I może... jest w tym trochę racji, bo – pomijając ostanie spotkanie z Interem i dwa gole – w Champions League widzimy ciut innego Roberta, niż w Primera division. Ale to nie Robert jest problemem Barcy w tych rozgrywkach. Tym problemem jest... sama Barca. To ona – jako klub – jest o krok w tył w stosunku do kilku innych wielkich klubów: Realu, Liverpoolu, Manchesteru City.
- A dlaczego? Co zawodzi w Barcelonie?
- Barcelona pełna jest młodych, perspektywicznych zawodników, którzy jeszcze potrzebują trochę czasu, by grać na tym najwyższym poziomie. Ale Barcelona – przede wszystkim – wciąż jeszcze nie wygrzebała się z kryzysu, z jakim boryka się od 4-5 lat. Przede wszystkim finansowego, ale również sportowego – na niwie międzynarodowej. Mam wrażenie, że Barca wciąż jeszcze nie poradziła sobie ze wspomnieniem pamiętnego meczu Ligi Mistrzów z Liverpoolem, i tego pamiętnego rzutu rożnego dla „The Reds”, który dał im awans do finału. Ten róg wciąż tkwi w pamięci „Blaugrany”, wciąż boli i uwiera. Niesławne, równie bolesne 2:8 z Bayernem rok później, też mentalnie było konsekwencją tego, co się zdarzyło na Anfield Stadium. Potrzeba czasu, potrzeba efektownego sukcesu na arenie międzynarodowej, by się z tym uporać.
- No to w tym roku – patrząc na tabelę grupy C – raczej się to nie uda. Ale może wygrana z Bayernem byłaby chociaż namiastką takiego przełamania?
- Dla mnie to po prostu musi być mecz Barcelony dla jej kibiców. To dla nich musi go wygrać. Wiadomo, szanse na wyjście z grupy są iluzoryczne, więc zwyciężyć trzeba przede wszystkim dla prestiżu. Dla zapisania w kronikach i w pamięci klubowej: nie awansowaliśmy, ale z Bayernem wygraliśmy. Czyli, kurde, jeszcze nie jesteśmy „high level”, ale mamy już do niego bardzo blisko. Fanom potrzeba takiego przekazu z boiska. A samej Barcelonie – jak powiedziałem wcześniej – też, by móc zapomnieć o tamtym rzucie rożnym!
- Podejrzewam, że kibiców Barcelony boli nie tylko Liga Mistrzów, ale i bezradność ich ulubieńców w El Clasico. Nadzieje na odzyskanie mistrzostwa wciąż są?
- Można odzyskać to mistrzostwo, choć Real to świetna, inteligentna drużyna. Wystarczy jej ledwie trzech zawodników: Vinicus, Benzema i Valderde, by atakować i strzelać gole. No, może jeszcze od czasu do czasu Modrić i Kroos się przydają do podawania. Barcelona angażuje znacznie więcej sił, by stworzyć bramkową sytuację, bo gra wolniej. Ale nie odbieram nam szans na mistrzostwo, walka – myślę – będzie do końca.
- A Robert będzie królem strzelców?
- Myślę, że tak. Przyglądałem mu się w niedzielę z bliska na Camp Nou. Widziałem człowieka zadowolonego i szczęśliwego, że jest w tym miejscu. Na rozgrzewce wielokrotnie machał do kibiców, którzy entuzjastycznie witali każdy taki gest. Tak, pewnie będzie go boleć – jak innych zawodników – pożegnanie z Ligą Mistrzów, ale on przynajmniej będzie mógł powiedzieć ze spokojem: „Ja swoją robotę zrobiłem”. A to mu też da pewność siebie i luz w grach ligowych. Jestem pewien, że będzie strzelać regularnie. Mam nadzieję, że będzie zdrowy przez cały sezon.
- „Lewy” rozkochał w sobie Katalończyków?
- Chyba w podobnym stopniu, jak Polaków. Spacerowałem przed meczem uliczkami Barcelony, spotykałem bardzo wiele polskich rodzin. Wielki szacunek dla was; taka rodzinna wyprawa do stolicy Katalonii: bilety na samolot, na mecz, obiad w restauracji – to naprawdę nie jest tania sprawa. A jednak widziałem bardzo wiele biało-czerwonych flag na trybunach. To niesamowite, jak bardzo kocha się Roberta w Polsce!