- 10 lat temu ominął mnie mecz z Manchesterem, bo przechodziłem rehabilitację po nieszczęsnym wypadku motocyklowym. Dziś nic już nie powinno stanąć na przeszkodzie, żebym zmierzył się z "Czerwonymi Diabłami" - cieszy się Marek Saganowski (30 l.), który nie może się doczekać tego starcia. Może w końcu padnie polska bramka w Lidze Mistrzów?
W kwietniu 1998 roku Sagan, wtedy piłkarz ŁKS, wsiadł na swoją ukochaną hondę i popędził w kierunku Łodzi. Miał 150 km na liczniku, gdy zderzył się z prowadzonym przez kobietę mercedesem. W ostatniej chwili piłkarz podniósł przednie koło motocykla i w ten sposób uratował sobie życie. Skończyło się na złamanej ręce, nodze, rozerwaniu stawu skokowego i... poparzonych pośladkach, ponieważ po kraksie zawodnik przez kilkadziesiąt metrów szorował pupą po asfalcie.
Potrzebne były trzy operacje, aby "Sagan" odzyskał pełną sprawność i wrócił na boisko. To właśnie wtedy przepadły mu mecze ŁKS z Manchesterem United (0:2 i 0:0). Na kolejną szansę zmierzenia się z legendarnym klubem z Old Trafford polski napastnik czekał aż 10 lat, ale dramatyczne wspomnienia z motocyklowej kraksy wcale nie zraziły go do szaleństw na dwóch kołach. Od pewnego czasu "Sagan" podkochuje się zwłaszcza w harleyu.
- Nic nie daje takiej wolności jak jazda na takiej maszynie. Dla mnie to ogromna przyjemność. Jadąc, czuję się, jakbym był w innym świecie. Odreagowuję stres związany z moim zawodem i napełniam akumulatory - tłumaczy na swojej oficjalnej stronie napastnik Aalborga. - Mimo złych doświadczeń z wypadku nie został mi w głowie żaden uraz.
Dziś "Sagan" ma nadzieję "rozjechać" Manchester, choć wiadomo, że Duńczycy, mimo że grają u siebie, faworytami nie są. Ważne jednak, że polski napastnik w końcu się przełamał i w sobotę strzelił pierwszą bramkę dla Aalborga.
Wcześniej nie trafił w siedmiu meczach z rzędu i Duńczycy zaczynali już kręcić nosem.
- Strzeliłem gola i dzięki temu będę miał spokój z ciągle zadawanymi mi ostatnio pytaniami od dziennikarzy, kiedy wreszcie trafię po raz pierwszy. Właśnie to zrobiłem - ucieszył się Saganowski i choć rywalem był ledwie trzecioligowy klub Borshoj BK (3:2 dla Aalborga w Pucharze Danii), to od czegoś trzeba było zacząć. Czy kolejne trafienie zaliczy w starciu z "Czerwonymi Diabłami"?
- Ten Manchester strasznie mi siedzi w głowie. Grałem przecież w Anglii i bardzo bym chciał przypomnieć się tamtejszym kibicom. Mam nadzieję, że paru jeszcze mnie tam pamięta. Adrenalina jest niesamowita. Nawet większa niż przy powołaniach do kadry - pisze na swojej stronie Saganowski.