„Super Express”: - Po 1:3 w pierwszym meczu na ile procent oceniasz szanse Legii na awans?
Wojciech Kowalczyk: - Co najwyżej 20 procent. Moim zdaniem 2:0 w Warszawie jest mało realne, przy takiej formie obrony Legii boję się, że Kazachowie coś tu strzelą. Czyli my będziemy musieli wbić co najmniej trzy gole. Tylko jak to zrobić? Moim zdaniem Jacek Magiera popełnił błąd, nie wystawiając w Kazachstanie żadnego napastnika. Sadiku powinien grać od początku! Bo zaczynając mecz bez napastnika, wysyłasz drużynie zły sygnał: że przyjechaliśmy po 0:0 albo minimalną porażkę. Do tego głupio tracone bramki. No źle to wyglądało. Gdy już było jako tako, czyli 1:2, to dali się dobić. Skoro już jest ten napastnik, wspomniany Sadiku, to trzeba nim grać! A że nie wytrzymałby 90 minut? Większość meczu by wytrzymał. Poza tym umówmy się, napastnik nie musi biegać cały czas, to zespół może biegać za niego, on się ma znaleźć tam gdzie trzeba, czyli tam gdzie mu rzucą piłkę. Pamiętajmy, że Legia miała w Astanie kilka okazji. Może klasyczny napastnik wykorzystałby którąś z nich? No bo Kucharczyk to dobry skrzydłowy, ale nigdy nie będzie klasyczną „dziewiątką”. Nie mówiąc już o Hamalainenie.
- Można porażkę częściowo tłumaczyć sztuczną murawą?
- Moim zdaniem nie bardzo. Bo w Zabrzu murawa była normalna, nie było dalekiej podróży, zmiany czasu, a Legia wyglądała równie mizernie jak w Astanie. Problemem jest brak szybkości i słaba forma CAŁEJ drużyny. Obrona nie broni, pomoc się chowa, ataku za bardzo nie ma. Weźmy choćby Jędrzejczyka. To co się dzieje z tym chłopakiem to dramat. Do tej pory mam przed oczyma jak gonił, to znaczy jak udawał, że goni, Angulo w meczu z Górnikiem. Pytanie czy w ciągu kilku dni da się to wszystko poprawić. A rywal słaby nie jest, choć Kazachowie grają dużo gorzej na wyjazdach. Dlatego jakaś tam szansa wciąż jest. Tylko jak mówię: trzeba ruszyć na nich dość ostro. I wytrzymać z tyłu. Tylko że defensywa straciła już w lidze cztery gole plus trzy w Astanie.
- Rok temu też na tym etapie Legia grała dość słabo…
- To prawda. Początek każdego sezonu oznacza dla kibica Legii cierpienie. Tyle że wtedy na tym etapie był Trenczyn, z którym udało się wygrać, no a potem Dundalk. Powiem tak: myślałem, że po wejściu do Ligi Mistrzów, po zgarnięciu wielkich pieniędzy Legia „zniszczy” polską ligę, odjedzie rywalom. No a tu kłótnia prezesów i rozwód. Były właściciel szuka gdzieś teraz yeti w górach, obecny mówi, że nie ma kasy. Powodów do optymizmu zbyt wielu nie ma. No i nie wiadomo co będzie w ten weekend z Sandecją. Grać najmocniejszym składem czy rotować? Robi się nerwowo, bo przecież nie ma już podziału punktów, a przy takiej grze w lidze straty mogą rosnąć. Ale generalnie proponuję patrzeć na to z dystansem: nie można się załamywać każdym niepowodzeniem polskiej drużyny, bo człowiek, z małymi wyjątkami, chodziłby załamany przez całe życie…