Argentyna - Polska 2-0

i

Autor: zrzut ekranu Kibice argentyńscy na trybunach w Rosario

Podróż przez polskie mundiale

Były reprezentant wspomina mecz z Argentyną, który Polska musiała przegrać! Za to dostali Biało-Czerwoni symboliczną „nagrodę”

2022-11-30 14:00

Mundialowe starcie z Argentyną w w Rosario 1978 obrosło w polskiej piłce legendą ze względu na rzut karny zmarnowany przez Kazimierza Deynę. Przegraliśmy wtedy 0:2, otwierając naszym rywalom drogę do zdobycia przez nich tytułu mistrza. - Nie mogliśmy wtedy wygrać, i nie chodziło wcale o względy sportowe – wspomina Bohdan Masztaler, dziś już nieco zapomniany przez wielu reprezentant kraju i uczestnik tego meczu.

Na mistrzostwach świata w 1978 roku Biało-Czerwoni pierwszą fazę grupową przeszli „bezboleśnie”: po bezbramkowym remisie z obrońcą tytułu, ekipą RFN, wygrali 1:0 z Tunezją i 3:1 z Meksykiem. Drugi etap – też grupowy – rozpoczęli od meczu z gospodarzami, Argentyńczykami. Grał w nim jeden z ważniejszych dla selekcjonera Jacka Gmocha piłkarzy, czyli Bohdan Masztaler. Na co dzień mieszka w Austrii, od siedmiu lat jest emerytem i ma dużo czasu na oglądanie spotkań w Katarze. - Jak zagrać? Pilnować tyłów i nie bawić się w rozgrywanie piłki przez obrońców – mówi Masztaler o planie na dzisiejsze spotkanie Polski z Argentyną. A potem wraca pamięcią do wydarzeń sprzed 44 lat...

„Super Express”: - Wspomina pan czasami mecz w Rosario?

Bohdan Masztaler: - Wspominam. Choćby dlatego, że ze sportowego punktu widzenia ten mecz naprawdę można było wygrać. Owszem, mieliśmy pecha, że akurat świetnie tego dnia wyglądał Mario Kempes, ale my nie byliśmy od Argentyny gorsi.

- Tylko ta zmarnowana „jedenastka” Deyny...

- Ona też jeszcze nie przekreślała naszych szans. Nam się wtedy należał jeszcze jeden karny! Ale sędzia wyraźnie nam wtedy na boisku powiedział: „Przecież nie dam wam drugiej „jedenastki” w spotkaniu z Argentyną”. Mecz był nie do wygrania właśnie od strony politycznej! Junta wojskowa, która dwa lata wcześniej dokonała przewrotu w kraju i przejęła władzę, bardzo potrzebowała sukcesu dla uspokojenia społecznych nastrojów. Dzięki wygranej w całym mundialu, generałowie uratowali swoje rządy, a może i życie.

- Czuliście to w czasie samego meczu?

- Owszem, można było odnieść wrażenie, że sędzia sprzyja gospodarzom. Jakiś faul, spalony... Tyle że my - jako przedstawiciele kraju „zza żelaznej kurtyny” - mieliśmy często pod górkę ze strony sędziów. Nasi kibice raczej nie jeździli za nami – a do Argentyny to już wcale – więc nie byliśmy atrakcyjni dla organizatorów. I na to składaliśmy wtedy w Rosario owo sędziowanie. A tak naprawdę chodziło o dużo więcej.

- Pokazały to kolejne spotkania gospodarzy, prawda?

- Tak. W świetle kolejnych faktów, których byliśmy świadkami – ot, choćby wygrane przez Argentynę 6:0 spotkanie z Peru, które, jak się okazało po latach, było kupione – uświadomiliśmy sobie, że nie mieliśmy prawa zaliczyć dobrego wyniku z gospodarzami. Nawet Brazylijczycy w meczu z nimi byli bezradni: cztery razy jechali sam na sam i cztery razy sędzia boczny dźwigał chorągiewkę...

- Jak się grało przy fanatycznej argentyńskiej publiczności?

- Ja osobiście nie miałem z tym problemu, choć – jako piłkarz Gwardii Warszawa – zazwyczaj grywałem przy pustych trybunach (śmiech). Natomiast nie chodziło wyłącznie o zachowanie fanów na stadionie; gorzej bywało poza nim! Nim wyruszyliśmy na mecz z Argentyną, ze stupięćdziesięcioosobowego tłumu zgromadzonego pod hotelem poleciały w naszą stronę kamienie. Grzesiek Lato jednym z nich dostał w kolano! Pakowaliśmy się pospiesznie do autobusu, by jak najszybciej wydostać się z tego miejsce. W tym kontekście sam stadion – choć wypełniony do ostatniego miejsca – był „oazą spokoju”.

- Podobno po meczu „dostąpiliście zaszczytu” uściśnięcia dłoni Jorge Rafaela Videli, który zajrzał do polskiej szatni?

- Tak przynajmniej przekazało nam kierownictwo ekipy, że to był właśnie on, przywódca wspomnianego zamachu stanu i dyktator kraju. Czy to prawda? Nie wiem. Nie widziałem go, bo... akurat byłem pod prysznicem i stałem tak, jak Pan Bóg mnie stworzył. A tu już generał nie dotarł. Ale ci, co pod ten prysznic jeszcze wejść nie zdążyli, ponoć jedną ręką ściskali jego dłoń i przyjmowali od niego gratulacje za dobrą postawę, a drugą... trzymali ręcznik, żeby znaleźć się w takiej sytuacji, jak ja (śmiech).

Sonda
Kto wygra mecz Polska - Argentyna
Najnowsze