Od 30 marca bez gola w LaLiga. Od 9 kwietnia – czyli championsleague’owych bojów z Borussią Dortmund – armata „Lewego” milczała. Tak, walczył w międzyczasie z urazem, a potem – z jego skutkami. Tak, pewnie bolały go odliczane przez kibiców minuty bez trafienia. Pewnie denerwowały medialne sugestie, coraz mocniejsze w ostatnim czasie, że Barcelona szukać powinna nowego egzekutora. Dał jednak w końcu tym opiniom odpór najlepszy z możliwych.
To była 14. minuta spotkania na San Mames. Podanie Fermina Lopeza było pierwszorzędne, ale finalizacja – jeszcze lepsza. Futbolowi eksperci nazywają takie zagranie „sombrerem”: Polak „dzióbnął” piłkę nad reprezentacyjnym hiszpańskim golkiperem. Unai Simon mógł ją tylko odprowadzić wzrokiem do siatki! To była także bramka numer 100. Katalończyków w tym sezonie ligowym!
To była ta wyczekiwana, wytęskniona setna bramka Lewandowskiego dla Barcelony. Stał się w ten sposób piątym w historii futbolu graczem, który trzycyfrową liczbę goli zdobył dla trzech różnych klubów (w jego przypadku - także dla Borussii Dortmund i Bayernu Monachium). Widać było, że wraz z tym trafieniem z serca Polaka spadł wielki i ciężki kamień!
Potwierdzeniem tego była swoboda, z jaką za chwilę polski supersnajper podwyższył prowadzenie! To znów był Lewandowski, którego piłka w polu karnym szuka, któremu spada na nosek. Tak się stało po niespełna 180 sekundach od pierwszego trafienia. Raphinha wrzucał z rogu, a Unai Gomez przedłużał tak nieszczęśliwie, że naszemu rodakowi wystarczyło na 3. metrze przystawić do piłki głowę, by wpakować ją do siatki!
W tym momencie Lewandowskiemu brakuje jeszcze do Mbappe... czterech bramek. Niemożliwe stało się... jakby ciut miej niemożliwe. Relacja tekstowa z meczu na sport.se.pl.
