Sandro Rosell

i

Autor: East News Sandro Rosell był najważniejszą osobą w FC Barcelona

Wnioski po Neymargate: witamy w świecie 2.0! Handel piłkarzami to już niewolnictwo?

2014-01-28 9:37

Powszechna ostanio teza: świat się zmienia. Na lepsze. Zdobycie obcego terytorium wymagało kiedyś kilkunastu siekierek, podobnej liczby tarcz i paru wolnych tygodni, kilkaset lat później batalionu czołgów, a dziś wystarczy odrobina kreatywności, umiejętność sprytnej obróbki obrazu oraz aktywne konto na twitterze. 'Enter' zastąpił spust, szum medialny taktykę, a wszechobecne portale społecznościowe - kosztowne działania wywiadowcze. Globalizacja, głupcze! Tylko czy na pewno? Ostatnie wydarzenia w Katalonii zapowiadają raczej powtórkę z historii w wersji 2.0.

Zacznijmy od faktów. Rezygnacja Sandro Rosella z funkcji prezesa Barcelony zaskoczyła opinię publiczną na całym świecie. Chaos w Katalonii to jedna z tych rzeczy, których spodziewać się powinniśmy przecież najmniej. Patrząc tylko na osiągnięcia sportowe: XXI wiek to okres niekończących się triumfów 'Dumy Katalonii'. Trzy triumfy w Lidze Mistrzów, sześć Mistrzostw Hiszpanii, dwa Puchary Króla, sześć Superpucharów Hiszpanii, dwa Superpuchary Europy i dwa tytuły Klubowych Mistrzów Świata. Plus kilka odznak wzorowych harcerzy. Idylla. Marzenie każdego kibica.

>>>Siatkarze zaczną na Narodowym!

Tymczasem katalońska maszyna znów skrzypi. Kolejne afery burzą mit 'ostatnich sprawiedliwych' zepsutego kapitalizmu. I co najciekawsze - niewiarygodne jest to, że wciąż nikt nie zauważył, że na progu nowego tysiąclecia nie zdarzyło się, by na Camp Nou panowała normalność. Trzech prezesów 'Blaugrany' w XXI wieku: Gaspart, Laporta, Rosell. Co ich łączy? Każdy odchodził w niesławie, żegnany z ulgą i nadzieją, że: 'gorzej już być nie może'. Gaspart strącił Barcelonę do piekieł, Laporta zrobił z niej prywatny jarmark, a ostatni z wymienionych - słynną już pralnię pieniędzy. Żadnego nie pociągnięto do odpowiedzialności. Ot, zdarzyło się.

Rosell nagrabił sobie najpoważniej. Sprzedał święte miejsce na koszulkach [wcześniej Laporta je tylko oddał], pozbawił klub wyjątkowości, a misję spłacania długów zakończył jak typowy ekonomista - wydaniem fortuny na Neymara. Czyli jak największe autorytety najzabawniejszej dziedziny 'naukowej' dzisiejszych czasów. Dasz finanściście oszczędności, obieca Ci kilkuset procentowe zyski, a zostawi z obciążoną hipoteką i wytłumaczeniem, że notowania bywają zwodnicze.

>>>Polska - Serbia hitem fazy grupowej siatkarskiego Mundialu!

I tak można sobie wymieniać. Transfery byłego już prezydenta Barcy? Poza Neymarem: Adriano, Mascherano, Fabregas, Alexis, Jordi Alba i Song. Nie licząc Brazylijczyka: 146 mln euro. Celność 'strzałów'? Trzech wylądowało w rezerwie, jeden udaje defensora, a gwiazdą Camp Nou nie został żaden. Nawet Fabregas. Albo sprawa z Abidalem: perturbacje zdrowotne Francuza i jego nieprawdopodobną determinację przy powrotach na murawę śledził cały świat. Puenta Rosella? Transfer do Monaco, w momencie, gdy zespół cierpi na brak stoperów tak samo, jak Palestyńczycy na brak wody w Strefie Gazy.

I co najzabawniejsze: żadna z tych kontrowersji nawet nie zagroziła pozycji prezydenta Barcelony. Problem pojawił się dopiero w momencie, gdy katalońscy sternicy kompletnie nie poradzili sobie z wyklarowaniem urzędowi podatkowemu ostatecznej ceny uiszczonej za Neymara. Jakakolwiek jednak by nie była, z pewnością uznamy ją za absurdalną.

>>>Juan Mata odpłynął: chce zdobyć z Manchesterem mistrzostwo!

Co jednak przede wszystkim przeraża w całej aferze, to proporcje, w jakich popłynęły pieniądze z Camp Nou do Ameryki Południowej. Nie będziemy zgadywać, ile dostał ojciec Neymara, ile sam zawodnik, a ile pod stołem dostały inne podmioty. Faktem jest, że Santos z oficjalnej kwoty transferowej dostał tylko 17,1 mln euro. Trzedzieści procent! Skandal?

Nie do końca. Futbol zmierza w dziwnym kierunku. Pojawiło się nowe pojęcie: 'fundusz inwestycyjny', który - ponosząc część kosztów dotyczących zawodnika - staje się jego 'współwłaścicielem'. W przypadku Neymara problemu specjalnie nie ma: spora część kasy trafiła po prostu do rodziny. Tylko, że to akurat przypadek odosobniony. Taki Tevez i Mascherano: pamięta ktoś, że Argentyńczycy przez sezon zupełnie nieoczekiwanie reprezentowali barwy West Hamu? Prawdopodobnie: w ramach sezonowej kampani promocyjnej zorganizowanej przez tajemniczego inwestora. Wyjątkowo skutecznej, zakończonej 50 mln zyskiem.

>>>Grosicki w Rennes?

Tylko, że to jest właśnie problem. Nie wiemy czy akurat West Ham zarobił na piłkarzach. Może tak, może nie, reguły nie ma. Generalnie jednak fundusz wykłada część środków, ale też w późniejszej fazie domaga się udziału w kolejnych zyskach. Zdrowe? Pozornie tak, tylko przypomnijmy: mówimy o sportowcach, ale przede wszystkim: o ludziach! Kluby od lat płacą za usługi piłkarzy, ale właśnie: 'za usługi'. Kupują marketingowy potencjał piłkarza, ale też jego umiejętności, przyszłe bramki, asysty; wzmacniają drużynę i przyjmują ewentualność, że być może na swoim pracowniku już nie zarobią. W przypadku funduszu inwestycyjnego podobne założenia w ogóle nie są brane pod uwagę. Poziom sportowy nie gra roli, inwestycja musi się spłacić.

Kiedyś w cenie był młody, silny, sprawny mężczyzna, zdolny służyć kilka kolejnych lat na farmie. Nawet nie tak dawno. W południowych stanach USA wciąż istnieje wręcz przekonanie, że zniesienie niewolnictwa było błędem. Finansowanie zewnętrzne piłkarzy wygląda dokładnie tak samo: piłkarz to produkt - nie człowiek - który musi generować zysk. Musi być praktyczny. Nie są ważne jego pragnienia i przekonania. Zgodziłeś się na podobną zabawę? Podpisałeś cyrograf, na lament nie ma już czasu. Bo ten też, jak wiadomo, to pieniądz.

>>>Radwańska zarabia miliony! Zobacz sam!

A teraz spójrzmy na sprawę transferu Neymara z innej strony. Shoro hiszpański urząd podatkowy nie ma najmniejszego pojęcia ile wynosiła ostateczna kwota transferowa zapłacona za Brazylijczyka, to co stoi na przeszkodzie, by podobne machinacje finansowe uskuteczniać przy każdej transakcji? 10 mln w tą, w tamtą, kto by to liczył? Albo jeszcze inaczej: skoro klubowe skarbce pozostają tak wielką tajemnicą dla służb państwowych, to kto miałby kontrolować pochodzenie środków funduszy inwestycyjnych? Futbol to świetne miejsce do prania pieniędzy.

Tak na zdrowy rozsądek: masz dużo pieniędzy, ale nie masz okazji ich upłynnić. Twój bezpośredni przełożony - prezydent kraju - jest przyjacielem księcia jednego z europejskich rajów podatkowych. Kupujesz miejscowy klub piłkarski i zostajesz rezydentem księstwa. Szalejesz na rynku transferowym. 100 mln euro? Dajcie mi tydzień. 200? 300? Gdzie jest granica? W końcu zaczynasz rozgrywki. Piłkarze grają średnio, po sezonie sprzedajesz po kosztach największe gwiazdy. Odzyskujesz czwartą część zainwestowanych środków. Czystych, z przebiciem lepszym, niż w niejednym kasynie. Oddajesz klub koledze. Zabawa zaczyna się od nowa. Trudne?

Najnowsze