Super Express: - Kojarzy pan nazwisko: Joachim Klemenz?
Jacek Magiera: - Z Górnika Zabrze. Zawodnik z generacji lat 80-tych. Jako mały chłopak, mając w swoim pokoju czarno – biały telewizor, oglądałem mecze Widzewa z Liverpoolem i Juventusem, Górnika z Olympiakosem. Pamiętam, że zabrzanie grali w czerwonych strojach, które w czarno – białym telewizorze wyglądały na szare. I kiedy rywale byli ubrani – dajmy na to – na niebiesko, to nie było wiadomo, kto jest kim.
- W 1983 roku w Meksyku Klemenz został wicekrólem strzelców i poprowadził reprezentację Polski do lat 20 do brązu mistrzostw świata. Na kolejny medal w tej kategorii wiekowej czekamy już 36 lat. W czerwcu pójdziecie w ślady tamtej reprezentacji Mieczysława Broniszewskiego?
- W grupie los przydzielił nam Kolumbię, Tahiti i Senegal. Nikt się przed rywalem nie położy. Mamy swoje cele i ambicje. Półfinaliści i finaliści zagrają w turnieju po siedem meczów. My też chcemy w czerwcu rozegrać jak najwięcej spotkań.
- O co w mistrzostwach świata zagra Polska?
- W meczach grupowych gra się pod wynik. Potem o awansie będzie decydowało już tylko jedno spotkanie. Może się zdarzyć, że o wyniku rozstrzygną rzuty karne. Jesteśmy przygotowani na każdą ewentualność. Trzeba wyjść na boisko, nie pęknąć, zagrać i odważnie i wyrachowanie. Zawodnicy muszą być świadomi, że nie mogą sobie pozwolić na chwilę
zwątpienia, zawahania, czy zapomnienie o założeniach taktycznych. Świadomość i mentalność to klucz do sukcesu.
- Pańscy piłkarze w większości grają w I, niektórzy nawet w II lidze. Występy przy pełnych trybunach ich nie sparaliżują?
Jacek Magiera: - Gdy prowadziłem Legię, w Warszawie dopingowało nas 30 tysięcy ludzi, a na stadionach Realu w Madrycie, czy na Borussii, graliśmy przy 60 tysiącach kibiców. Wtedy atmosfera jest zupełnie inna, niż na spotkaniach przy dwustu czy trzystu kibicach. Przez marcowe mecze towarzyskie z Japonią i Niemcami chcemy chłopaków przygotować na to, że przy tumulcie pełnych trybun kompletnie inaczej się myśli i gra... Pracujemy nad tym żeby opanowali nerwy. Mają być kozakami!
- Dlaczego nie walczył pan, żeby do drużyny dołączyli Sebastian Szymański i Kamil Grabara, którzy zamiast na MŚ w Polsce, zagrają z reprezentacją U-21 na Euro we Włoszech?
- Dlaczego pan mówi, że nie walczyłem?! Mogliby grać u nas, ale to zawodnicy, którzy od trzech lat występują w reprezentacji Czesława Michniewicza, wywalczyli z nią awans na Euro, zbudowali relacje z trenerem i drużyną. Uznaliśmy, że skoro od początku są w tamtym zespole, to niech w nim zostaną. Tym bardziej, że miałbym ich do dyspozycji w ostatniej chwili. A schematów gry w ofensywie, defensywie i taktyki, nie da się wypracować na jednym treningu.
- Słyszałem, że wpada pan do domu tylko po to żeby przepakować walizki. Ile kilometrów pan pokonał obserwując rywali i kandydatów do reprezentacji?
- Kilkadziesiąt tysięcy.
- Żona się nie złości, dzieci nie płaczą?
- Dzieci na pewno bardzo tęsknią. A żona powiedziała mi, że więcej czasu spędzałem w domu będąc szkoleniowcem Legii, niż teraz.
- Załóżmy taką sytuację. Jest po mistrzostwach, a pan odbiera telefon od właściciela Legii Dariusza Mioduskiego: – Jacek wracaj! Co pan zrobi?
- W życiu są różne sytuacje. Jest takie powiedzenie: nigdy nie mów nigdy. Dzięki zwolnieniu z Legii, jestem selekcjonerem U-20. Mam zasadę, że idę do przodu i robię to co kocham. To klucz do szczęścia w życiu.
Polecany artykuł: