Po remisie z Irlandią w Chorzowie mogli tylko szukać jakiegoś „Placu Klęski”. Pisałem niedawno wspomnienie o niezapomnianym futbolowym „reżyserze gry” Kazimierzu Deynie i kiedy patrzyłem na biało-czerwonych chaotycznie szamocących się po boisku, pomyślałem jak bardzo zmarniał i spsiał polski futbol.
Drużyna Leo Beenhakkera grała po prostu bezmyślnie. Tworząc team reprezentacyjny trener na ogół nie ma czasu na szlifowanie taktyki, ale powinien nauczyć swoich piłkarzy przynajmniej dwu-trzech akcji, które gra się wtedy, gdy nic bardziej finezyjnego nie wychodzi.
Tymczasem Polacy w Chorzowie – przy całej ambicji, której nie można im odmówić - to było stado bez przewodnika i bez cienia koncepcji.
Jeśli trzeba było jeszcze jakiegoś powodu do zwolnienia z pracy zarozumiałego Holendra, to ten jeden jest wystarczający.
Zapłaćmy i niech idzie w czorty zajmować się swoim Feyenoordem. Bo MŚ w RPA są (niemal) stracone, ale do Euro 2012 też jest blisko i ktoś przygotowaniami zespołu, a nie bezmyślnego stada, powinien się pilnie zająć.
Kompletna bezmyślność
Kiedy w roku 1973 reprezentacja Polski zremisowała na Wembley z Anglią, co dało nam pierwszy w historii awans do MŚ, szczęśliwi kibice w Warszawie powędrowali na plac Zwycięstwa i przemianowali go na „Plac Remisu”.