"Super Express": - Niech pan podpowie kadrowiczom Nawałki, jak zatrzymać Cristiano?
Grzegorz Bronowicki: - Chłopaki grają na takim poziomie, że nawet nie wypada im doradzać. Najważniejszy jest kolektyw, jeden musi stawać za drugim, asekurować.
- Kolektyw kolektywem, ale 10 lat temu pan niemal w pojedynkę powstrzymał Ronaldo.
- Wtedy miałem w głowie jedno: "Nie podchodź do niego za blisko". Powtarzałem to sobie. Ze swoją techniką Cristiano może na dwóch metrach odstawić każdego. Teraz jest jeszcze lepszym piłkarzem niż wtedy. W delikatnym dystansie, przy odpowiedniej koncentracji da się go jednak zatrzymać. Starałem się nie zastanawiać przeciwko komu gram, tylko koncentrować na robocie.
- Po meczu rozmawialiście z CR7?
- Nie było okazji. Cieszyliśmy się na boisku z kibicami, a oni szybko zeszli do szatni. Potem zachowali się nie fair. Nasz kierownik zebrał koszulki i poszedł się z nimi wymienić. Żaden nie chciał.
- Po Portugalii wyjechał pan do Crvenej Zvezdy Belgrad i słuch po człowieku, który zatrzymał Ronaldo, zaginął. Dlaczego?
- Zapłaciłem zdrowiem za to, że w każdym meczu harowałem, ile fabryka dała. Boleśnie przekonałem się, że organizmu nie da się oszukać.
- Swego czasu było głośno, że Crvena Zvezda jest panu winna kilkaset tysięcy dolarów. Udało się odzyskać pieniądze?
- Z takimi klubami jak Crvena bywa tak, że kiedy chcą piłkarza, to oferują mu złote góry, a kiedy człowiek ma problemy ze zdrowiem, to najchętniej by w ogóle nie płacili. Trochę to wszystko trwało, ale już jest w porządku.
- Co pan teraz porabia? Nadal pracuje pan w kopalni Bogdanka, jak w czasach gry w Lewarcie Lubartów?
- Kopalnia była świetną szkołą charakteru, nauczyła mnie szacunku do pracy. Ale ten etap mam już za sobą. Obecnie nie pracuję. Byłem na meczu z Ukrainą w Marsylii, a teraz odpoczywam na urlopie.
- Jaki będzie wynik w czwartek?
- Taki sam, jak w 2006 roku. 2:1 dla Polski!