To właśnie Portugalczyk postawił na obiecującego napastnika PAOK-u Saloniki i wysłał mu powołanie na marcowe zgrupowanie w eliminacjach mistrzostw świata. - Byłem zaskoczony i wzruszony, gdy dowiedziałem się, że syn dostał powołanie do kadry - opowiada Grzegorz Świderski, tata naszego kadrowicza. - Aż łezka mi się w oku zakręciła ze szczęścia. Zresztą, tak jest za każdym razem, gdy widzę go w spotkaniach drużyny narodowej. Dzięki Karolowi przybyło w Rawiczu kibiców reprezentacji. Każdy mu kibicuje, mimo że na co dzień nie interesuje się piłką i nie ogląda meczów. Ale jak gra kadra to każdy teraz patrzy - podkreśla.
W reprezentacji Polski Świderski zadebiutował w marcowym meczu z Andorą. Wszedł w końcówce i przypieczętował zwycięstwo 3:0. To był wyjątkowy dzień w życiu jego rodziny. - 28 marca to była rocznica urodzin dziadka Czesława, który mocno wspierał syna w piłkarskiej karierze - mówi nestor rodu. - Postrzelonym golu Karol podniósł rękę i spojrzał do góry. To była dedykacja dla niego. Gdy trafił do Jagiellonii to wziął numer 28. Właśnie dla mojego taty, a także i dla mnie, bo ja się urodziłem w tym dniu, ale w listopadzie. Koszulka z meczu z Andorą trafiła na licytację, a na pamiątkę mam trykot z meczu z Islandią, gdy też strzelił gola – zaznacza.
Dziadek patrzył z góry
Dziadek Czesław miał wpływ na to, że Karol zainteresował się futbolem. - Mój ojciec grał w piłkę, miał kontuzję, a później był sędzią - wspomina pan Grzegorz. - Był gospodarzem na stadionie Rawii, gdzie właśnie zabierał Karola. Na początku synowi nie podobało się, bo był mały i niepozorny. Teraz to z niego kawał chłopa, ale kiedyś to był z niego mikrus. Gdy przed laty dostawał puchar od Andrzeja Juskowiaka to był malutki. Mimo to potrafił się znaleźć na polu karnym, zawsze dołożył nogę. Mocno w górę poszedł tuż przejściem do Białegostoku. Syn zawsze dążył do celu. Zawsze miał smykałkę do strzelania goli. Na turniejach był najlepszym zawodnikiem lub królem strzelców. Z zawodów przywoził dużo pucharów - przypomina.
Nestor rodu przypomina sytuację z poprzednim selekcjonerem „Biało-czerwonych”. - Choć Karol miał dobry sezon w Grecji, to jednak trener Jerzy Brzęczek nie zdecydował się go powołać - zwraca uwagę. - Przyszedł trener Sousa i dał mu szansę. Potem załapał się do kadry na EURO. Za zaufanie trenerowi Sousie odpłaca tym co potarfi najlepiej: dobrą grą i bramkami. Mam sentyment do meczu z Andorą. To była duma i zaszczyt. Każdy chciał widzieć swoje dziecko, że gra dla Polski. Gol z Albanią to ciasteczko, crème de la crème. Ktoś powie, że wystarczyło tylko przyłożyć nogę, ale to także trzeba umieć - przekonuje.
Michał Listkiewicz o prezesie PZPN. To tym zaskoczył nowy szef związku
Nigdy nie znosił nudy
Kadrowicz wcześnie wyjechał z Rawicza. Gimnazjum ukończył w Łodzi, a szkołę średnią w Białymstoku. - To była trudna decyzja, aby pozwolić na opuszczenie domu - twierdzi pan Grzegorz. - Żona do tej pory to mówi, że to ja wysłałem syna w świat. Karol gimnazjum zaczął w Poznaniu, gdzie był w klasie kadry województwa wielkopolskiego. Tam chodził do szkoły, ale mecze grał w Rawiczu. Strzelał gole, więc tym się bronił. Wtedy chciał nawet zrezygnować i wrócić do domu. Jednak pojawił się temat z SMS-u Łódź. Zapytałem syna, czy chciałby tam pójść, bo nie chciałem, aby po latach był niepocieszony, że rodzice mu tego zakazali. Powiedział „tak”, więc zapakowałem go w samochód i zawiozłem na miejsce, żeby realizował swoją pasję – zdradza.
Pan Grzegorz jest dumny, że Karol nigdy nie sprawiał problemów wychowawczych. - Martwiłem się, aby w Łodzi nie wpadł nieodpowiednie towarzystwo - mówi. - Na szczęście nic takiego nie miało miejsca. Nie był urwisem, ale nie był też spokojny. Lubił zawsze być w centrum wydarzeń i nie znosił nudy. Zawsze go było pełno. W Jagiellonii trzymał się z Bartkiem Drągowskim. Zawsze miał kogoś, kto nad nim czuwał. W Łodzi pomógł mu Robert Szwarc, a w Białymstoku Michał Probierz i Ryszard Karalus. Ten ostatni miał młodych pod sobą, pilnował, aby chodzili do szkoły. Może Karol szóstek nie miał, ale problemów z nauką nie było żadnych - przekonuje.
Z nim w składzie Legia odbije się od dna? Gwiazda mistrza Polski trenuje na pełnych obrotach
W Rawiczu już rośnie nowy Świder
Świderski wypromował się w Jagiellonii. Tu także miał najtrudniejszy moment w karierze. - Miał zapalenie ścięgna Achillesa - twierdzi. - Leczył się dwa miesiące. Lekarze nie mogli stwierdzić co się dzieje, aż w końcu znaleźli przyczynę problemu, którym była bakteria. Przeszkadzało mu to mocno w graniu. Na szczęście dobrze się skończyło i syn wyleczył się. Kiedyś jak mu nie szło to chciał odejść z Jagielloni. Nawet do niższej ligi, bo chciał grać. Jednak trener Ireneusz Mamrot postawił na niego i się nie zawiódł – dodaje.
Napastnik kadry w sprawach piłkarskich konsultuje się z tatą. Tak było m.in. w przypadku transferu do PAOK-u Saloniki. - Zawsze mu powtarzałem: idź tam, gdzie serce niesie i będzie ci dobrze - mówi. - Zastanawiał się, między ofertami Genoi i PAOK-u. Powiedziałem mu wtedy, że Włoszech będzie na niego duże „ciśnienie”, bo każdy będzie oczekiwał, że zastąpi Krzysztofa Piątka. W sumie w Salonikach przed nim był Aleksandar Prijović, też wielka gwiazda klubu. Karol dostał numer 9 i na szczęście poradził sobie. Dobrze się to wszystko dla niego ułożyło. Wybrał Grecję, bo ważną kwestią było także to, że trener Razvan Lucescu bardzo go chciał. Syn zawsze chce grać, być w gazie, a nie siedzieć na ławce. I tym się kierował - stwierdza.
Reprezentant Polski ma trzy siostry, które go wspierają. - Jest najmłodszy w tym towarzystwie - uśmiecha się pan Grzegorz. - Dziewięcioletni syn córki trenuje w akademii Lecha w Rawiczu. Także wołają na niego „Świder”. Wypisz, wymaluj: drugi Karol. Jest mały i też gra lewą nogą. Może kiedyś tak jak jego wujek zagra w reprezentacji Polski? - kończy ojciec kadrowicza.
Dotarliśmy do mało znanych zdjęć Karola Świderskiego! Tak zmieniał się bohater meczu z Albanią