"Super Express": - Cierpliwość popłaca, pół roku temu byli tacy, którzy twierdzili, że będziesz kolejnym zmarnowanym polskim piłkarzem w Hercie.
Łukasz Piszczek: - Niektórzy ludzie mają już tak, że gdy tylko piłkarz usiądzie raz albo dwa razy na ławce, to od razu go skreślają i mówią, że mu się nie powiedzie. A ja nie przejmowałem się tymi opiniami i ciężko pracowałem na treningach.
- Czyli jesteś cierpliwy?
- Z natury nie. Ale cierpliwości nauczyłem się już w Zagłębiu Lubin. Tam na początku też nie grałem, ale gdy przyszedł trener Michniewicz, to dał mi szansę i ją wykorzystałem. W Hercie jest podobnie. Mimo że na początku grałem niewiele, to trener Favre powtarzał, że mi ufa i wierzy we mnie. I też w końcu dał mi szansę.
- Czy po tych trzech bramkach strzelonych w Pucharze UEFA czujesz się pewniakiem w składzie?
- Pewniakiem może nie, ale te bramki dodały mi pewności siebie.
- Z nauką języka niemieckiego też idzie ci tak dobrze?
- Chyba jest nieźle. W szatni już nie tylko słucham, ale i mówię po niemiecku, a jeśli nie daję rady, to pomagam sobie po angielsku. A w ostateczności jest Jaro Drobny (czeski bramkarz Herthy - red.), na którego zawsze mogę liczyć. Zresztą po powrocie ze zgrupowania na Majorce wracam do nauki języka z prywatną nauczycielką.
- O klęsce na EURO już zapomniałeś?
- Koledzy z Herthy dogadywali mi, ale tylko przez jeden dzień. Zbyłem ich od razu, no bo co miałem mówić? Wyszło jak wyszło, trzeba o tym zapomnieć i patrzeć w przyszłość.
- Na mistrzostwa Europy zostałeś awaryjnie ściągnięty z urlopu. Nie szkoda przerwanych wakacji z narzeczoną w Grecji?
- Nie. Cieszę się, że miałem okazję być i zagrać na EURO. Na pewno będzie to procentować w przyszłości, choć na razie nie myślę o kadrze. Muszę przede wszystkim skoncentrować się na klubie. A jeśli będę regularnie grał w klubie, to trener Beenhakker pewnie to doceni i powołania do reprezentacji przyjdą.