- Stres znów był ogromny?
Paweł Fajdek: - Było dramatycznie, najgorzej w życiu. Demony wróciły... Wynik niezły, naprawdę. Nie ma co się denerwować. Zrobiłem, co mogłem. Dałem z siebie wszystko. Wydaje mi się, że ten stres i demony pokonałem na tyle ile mogłem. Czekam teraz na drugą grupę. Jestem na piątym miejscu i wydaje mi się, że raczej musiałby się świat skończyć, żebym się do finału nie dostał (Fajdek awansował z dziewiątym wynikiem, red.). Trzymam kciuki za Wojtka Nowickiego. Jest ciepło, fajnie, wilgotno, ciekawe wakacje...
- Co się stało w twojej głowie po drugim rzucie, który ci kompletnie nie wyszedł?
- Po prostu stres i te wszystkie złe momenty, które wracają do ciebie. Nawet twój dobry humor nie jest w stanie tego całkiem zniwelować i mamy to zjawisko, które było w Rio. Zdaję sobie z tego sprawę. Tam było jeszcze gorzej. Tu było naprawdę nieźle. Ja już tyle razy w głowie to wszystko odtwarzałem. Byłem na to przygotowany, że będzie taka sytuacja i jakoś udało się z tym uporać. Pierwszy rzut też nie był jakiś zły. Gdyby to nie były eliminacje, to pewnie byłoby jakieś 78 metrów. To był spokojny, delikatny rzut. Ten następny to tam już się bałem zrobić czwarty obrót. Ale 76 m to też całkiem dobry wynik. A finał to jest nowa rozgrywka.
- Nerwy paraliżowały nogi?
- Oczywiście. To nie ma czego ukrywać. Jeżeli przez ostatnie 9 lat ciągnie się to za mną, a wy (dziennikarze, red.) robicie to doskonale, to muszę sobie jakoś z tym radzić.
- Byłeś w stanie zasnąć w nocy przed konkursem?
- Zasnąć właśnie nie mogłem. Poszedłem spać ok. 2 w nocy. Wstałem przed godz. 6. Ostatnie przygotowania. 46 razy sprawdzałem torbę, czy wszystko mam. Szybkie śniadanie, kawałek pizzy, jakiś soczek... Eliminacje to są jednak eliminacje. Tutaj nie tacy kozacy odpadali, ja też... Mam nadzieje, że do trzech razy sztuka.
- Po drugiej próbie podszedłeś do siedzącego na trybunach trenera Szymona Ziółkowskiego. Zdradzisz co ci doradził?
- Powiedział: "Nie stresuj nas!". Tak było po prostu.
Tokio, Michał Chojecki