Bogusław Leśnodorski, Maciek Wandzel, Dariusz Mioduski

i

Autor: Tomasz Radzik Bogusław Leśnodorski, Maciek Wandzel, Dariusz Mioduski

Legia Warszawa pęka od środka

2016-10-21 4:00

Chmury wiszące nad Legią nabierają coraz czarniejszego koloru. Kolejne burdy sprawiły, że groźba wyrzucenia z pucharów stała się niestety realna. Na domiar złego trwa właścicielski pat. Czy skłóceni wspólnicy mogą się od siebie uwolnić? Ujawniamy, na jakich zasadach może dojść do rozwodu na szczytach mistrza Polski.

Bogusław Leśnodorski z Maciejem Wandzlem czy Dariusz Mioduski? To jest pytanie, kto prędzej czy później obejmie całkowitą kontrolę nad Legią, bo szans na wspólne działanie nie ma. W teorii sprawę można załatwić prosto: odkupując akcje od wspólników. Mioduski ma 60 proc., a Leśnodorski i Wandzel po 20.

W umowie zaznaczono, że jeżeli właściciele nie potrafią się porozumieć w kwestii strategicznych decyzji, to Mioduski ma prawo aktywować klauzulę wykupu akcji Leśnodorskiego i/lub Wandzla. Cena jest ustalona: to określony procent od przychodów klubu za ostatni rok.

Przychody wystrzeliły

I tu pojawia się pierwszy problem: po awansie Legii do Ligi Mistrzów przychody mocno wystrzeliły w górę i Mioduski musiałby za akcje wspólników zapłacić ponad dwa razy więcej niż wcześniej. Ile? Wg naszych szacunków to ponad 50 mln zł. Choć może też wykupić akcje tylko jednego z nich. Większościowy właściciel może aktywować klauzulę wykupu w każdej chwili, czyli to możliwe wkrótce, ale i np. za kilka lat, jeśli Legia nie będzie grać w Lidze Mistrzów i przychody będą niższe.

A jak to działa w drugą stronę? Leśnodorski i Wandzel też mogą zaproponować odkupienie akcji Mioduskiemu, a w tym przypadku nie ma ustalonej ceny. Mogą zaproponować kwotę X lub Y, a Mioduski może ją przyjąć lub odrzucić.

Trzecia opcja to sprzedanie akcji przez Mioduskiego komuś z zewnątrz, choć z naszych informacji wynika, że Leśnodorski i Wandzel mają w takiej sytuacji prawo pierwokupu za tę samą cenę.

Paraliż decyzyjny

Sytuacja bieżąca też nie należy do łatwych. Teoretycznie wspólnicy powinni kontrolować Legię przez zarząd spółki Legia Holding, który musi akceptować wszystkie istotne decyzje zarządu Legii. Ale wycofanie się Leśnodorskiego z zarządu LH sprawiło, że to "ciało" jest sparaliżowane. Powinny w nim zasiadać trzy osoby (właściciele lub ktoś przez nich wskazany). Umowa była taka, że każdy ma po głosie, ale Mioduski ma też prawo weta. Czyli bez jego zgody żadna ważna decyzja nie może przejść. Natomiast, aby on mógł coś przeforsować, potrzebuje jeszcze jednego głosu, czyli Wandzla lub Leśnodorskiego.Po tym jednak jak z zarządu wycofał się Leśnodorski, Legia Holding... ma ograniczoną działalność. Mioduski o sporze rozmawiać nie chce, ale łatwo się domyślić, że obecną sytuację, czyli "zamrożenie" działania zarządu, uważa za złamanie umowy wspólników, a wycofanie się z bieżącej działalności klubu, o czym poinformował w komunikacie, nie traktuje jako kapitulacji, a jedyne wyjście w sytuacji, na czas, w którym ma ograniczony wpływ na funkcjonowanie Legii. W tym wydawania strumienia pieniędzy, które napłyną z UEFA. Nie ma też zaufania do zarządu klubu (tworzą go Leśnodorski i Jakub Szumielewicz), stąd jego niedawny wniosek o jego odwołanie.

Do tego dochodzą obawy Mioduskiego o bezpieczeństwo rodziny. W sytuacji, w której mówił o konieczności odcięcia się od stadionowych bandytów, reakcji tych ostatnich nie sposób przewidzieć.

I choćby dlatego warto, aby legijny tercet wypracował porozumienie. Albo w tę, albo w tę. Pat nie służy nikomu.

Najnowsze