– Chciałem zobaczyć, jak wygląda centrum treningowe i miasto. To było dla mnie ważne, ponieważ nie miałem pojęcia o Blackburn. Myślę, że wszystko potoczyłoby się pomyślnie, ale ostatecznie lot nie doszedł do skutku – powiedział polski snajper w rozmowie z dziennikarzami "Daily Mail". Dodał, że był już po pierwszych rozmowach z Samem Allardycem i jego transfer do Premier League wydawał się przesądzony. - Jeśli dotarłbym do Blackburn, to prawdopodobnie bym tam został. Chciałem tylko sprawdzić, czego mogłem się tam nauczyć - dodał "Lewy".
Co stanęło na przeszkodzie? Jak się okazuje - wulkan Eyjafjallajokull. Ten sam, który prawdopodobnie w 2010 roku wyeliminował Barcelonę z Ligi Mistrzów [na pierwszy półfinał LM z Interem Katalończycy musieli jechać autokarem] i ten sam, którego erupcja skomplikowała plany transportowe sporej części Europejczyków. Odwołano wówczas bowiem większość lotów i turyści zostali uziemieni na lotniskach.
Od dzisiaj możemy dopisać jeszcze jedno zdanie. To ten sam wulkan, który dał polskiej piłce Roberta Lewandowskiego.