Kibice w Białymstoku byli świadkami świetnego meczu. Na początku gry oszołomiony Lech nie wiedział, co się dzieje na boisku, a "Jaga" rządziła niepodzielnie. Już w 10. minucie Tomasz Frankowski strzelił swoją 125. bramkę w Ekstraklasie. Kilka chwil potem Remigiusz Jezierski głową poprawił na 2:0. Na Arboledzie wrażenie zrobił zwłaszcza ten pierwszy.
- Frankowski to jeden z najbardziej inteligentnych napastników, jakich spotkałem - przyznaje Kolumbijczyk. - Nie wdaje się w przepychanki z obrońcami, nie szarpie, on po prostu czeka. Zachowując wszelkie proporcje, chcę powiedzieć, że "Franek" boiskową inteligencją i bezwzględnością dla defensywy rywala przypomina mi Brazylijczyka Ronaldo - twierdzi obrońca "Kolejorza".
Lech obudził się w Białymstoku w ostatnim momencie. - Przy 0:2 zaczęło pachnąć katastrofą, ale na szczęście otrząsnęliśmy się. Lech znów pokazał charakter i udowodnił, że nie ma opresji, z której w lidze nie potrafilibyśmy wyjść - mówi Kolumbijczyk.
Najpierw Lewandowski wykorzystał świetne podanie Kikuta i z kilku metrów skierował piłkę do siatki, potem Peszko w ładny sposób oszukał Gikiewicza, aż w końcu, w 88. minucie, głową do siatki trafił Arboleda, który zaraz potem wykonał efektowny taniec radości.
- To było coś w stylu reggaettonu. Rozkręciłem się na dobre, ale koledzy nie pozwolili mi dokończyć tańca, bo tak im było spieszno, żeby mnie wycałować - cieszy się Arboleda, który opowiedział nam jeszcze o dość nietypowym pomyśle trenera Jacka Zielińskiego.
- Do Poznania wróciliśmy o godz. 4.50 rano, przebraliśmy się i... poszliśmy na trening. Pierwszy raz w życiu miałem zajęcia nad ranem, ale jeśli mamy wygrywać, a ja mam strzelać decydujące gole, to po każdym meczu mogę trenować bladym świtem - stwierdził zadowolony Arboleda.