Michał Kopczyński

i

Autor: ARCHIWUM PRWATNE Michał Kopczyński

Były kapitan Legii Michał Kopczyński Nowy Rok powitał w Nowej Zelandii

2019-01-01 13:19

Jako pierwszy z polskich piłkarzy  Nowy Rok przywitał Michał Kopczyński (26 l.). Wypożyczony z Legii Warszawa do Wellington Phoenix pomocnik, noc sylwestrową spędził w bajkowej scenerii w stolicy Nowej Zelandii.

- Sylwestra spędziłem z narzeczoną Martą i z rodziną Filipa Kurto. To były bramkarz min. Wisły Kraków, mój najbliższy kolega w Phoenix. Na Antypodach trzymamy się razem. Mamy podobne charaktery i zainteresowania. Lubimy rocka i metal oraz… gry planszowe. Początkowo zupełnie się nimi nie interesował, ale szybko go wkręciliśmy - opowiada Michał.

W Polsce mijała 13 w poniedziałek 31 grudnia, kiedy obaj piłkarze na estakadzie w porcie w Wellington otwierali korki od szampana i wznosząc toasty składali życzenia najbliższym.

- Deptak w porcie to najmodniejsze miejsce spotkań w mieście. W sylwestra zebrały się tam tysiące ludzi. Były fajerwerki, śpiewy i chóralne odliczanie. Najpierw posiedzieliśmy w domu, a tuż przed północą ruszyliśmy na estakadę – mówi „Kopi”.

Zapierające dech w piersiach widoki z filmowej sagi „Władca Pierścieni”, to dla Michała Kopczyńskiego codzienny widok. Niechciany w Legii przez Romeo Jozaka piłkarz, który za kadencji trenera Jacka Magiery był kapitanem drużyny z Łazienkowskiej, latem trafił na roczne wypożyczenie do nowozelandzkiego Wellington Phoenix. – Studio filmowe, gdzie ekranizowano trylogię Tolkiena mieści się w  dzielnicy, w której mieszkam. Niedaleko ma swój dom reżyser sagi Peter Jackson. Żyjemy trochę jak w filmie. Teraz zaczyna się tu lato. W niedzielę było około 20 stopni Celsjusza, ale z powodu dziury ozonowej nad Nową Zelandią odczuwalna temperatura jest znacznie wyższa. Słońce jest tak intensywne, że czasami aż piecze skórę – mówi „Kopi”.

- Wynajmujemy z Martą domek na wzgórzu. Z widokiem na zatokę. Nie lubię zmian, ale kiedy przyszła oferta, po namyśle zaryzykowałem. Wyjazd na drugi koniec świata traktowałem jak przygodę życia. Decyzję ułatwił fakt, że moja Marta grała w Legii i reprezentacji Polski w rugby w wydaniu siedmioosobowym. Chciała spróbować tej dyscypliny w kraju, w którym rugby stoi na najwyższym poziomie. Trochę jesteśmy rozczarowani, bo tu kobiety graja głównie w piętnastoosobową odmianę tego sportu. Ale Marta i w tym systemie sobie radzi. Dobra jest! Podobno trafiłem do Nowej Zelandii dzięki kontaktom Kuby Rzeźniczaka. Ponoć to on swoim znajomym polecił mnie do Phoenix – opowiada Michał. – Jestem tu od lipca i już wiem, że było warto! – Fantastyczni, gotowi do pomocy, uśmiechnięci ludzie. Czasami aż do przesady, że człowiek miewa wrażenie, że to sztuczne zachowanie. W mieście jest mnóstwo restauracji, kawiarenek. Pyszna jagnięcina – miejscowy przysmak, steki, hamburgery. Wellington z przedmieściami liczy nieco ponad 200 tysięcy mieszkańców. W centrum są wieżowce, ale główną zabudowę stanowią położone na wzgórzach urokliwe domki. Początkowo czułem się tu dziwnie. Wszystko przez ten spokój. Tak różny od warszawskiego tempa, wiecznych korków. Tu ludzie nigdzie się nie spieszą. Jedyne co razi to… ceny. Za biały chleb na Boże Narodzenie w przeliczeniu na złotówki zapłaciłem prawie… 20 zł. Dlatego żeby się nie stresować, po prostu lepiej nie przeliczać – ostrzega Kopczyński.

Kontakt legionisty z rodakami na ogranicza się wyłącznie do znajomości z rodziną Filipa Kurto. – W Wellington jest polski kościół. – Jest tu sporo Polonii. To z reguły starsi ludzie. Tak zwane „Dzieci z Pahiatua”. Sieroty, które pod koniec II wojny światowej miały być wywiezione na Sybir, a ostatecznie trafiły na statek, którym przez Azję dopłynęły aż tutaj. Ci ludzie kultywują nasze tradycje i pamiętają polski język – mówi Michał.

Zapytany o poziom ligi Kopczyński twierdzi, że jest porównywalny do ekstraklasy.

– Najważniejsze jest przygotowanie fizyczne. Nigdy tak nie dostałem w kość, jak przez trzy miesiące treningów z Phoenix. Największą gwiazdą drużyny jest legenda angielskiego Newcastle United – Steve Taylor. A my jesteśmy w tym sezonie, jak… Piast Gliwice. Nikt na nas nie stawiał, a trzymamy się w czubie tabeli. W systemie z trójką obrońców ja gram na środku defensywy – twierdzi Kopczyński, który po meczu z Sydney FC (3:1) zostały wybrany do jedenastki kolejki.

- Po raz pierwszy w swojej przygodzie z piłką ,To na pewno nie jest słaba liga. Choć piłka nożna to w Nowej Zelandii sport numer trzy, po rugby i krykiecie, to do ligi trafiają coraz większe gwiazdy. W tamtym sezonie liderem Sydney FC był Adrian Mierzejewski, teraz grają tu Keisuke Honda czy bardzo dobry szwedzki napastnik Ola Toivonen – wyjawia były kapitan Legii.

„Kopi” nie wie co będzie dalej. Czy w czerwcu znajdzie się dla niego miejsce w zupełnie nowej, zbudowanej po myśli Ricardo Sa Pinto Legii?

– Dobrze, że coraz więcej grają młodzi – Mateusz Wieteska, Radosław Majecki, czy Sebastian Szymański. Z drugiej strony mam świadomość, że jeśli znów zagram przy Łazienkowskiej, to nie zastanę tam już wielu doświadczonych kolegów, którzy bardzo dużo dawali drużynie. Ja spokojnie czekam i robię swoje. Powoli planujemy z Martą ślub, dlatego na pewno po sezonie ściągniemy do Polski. Myślę, że wrócę jako lepszy piłkarz. Ci, którzy uważają, że tu piłka to rekreacja, grubo się mylą – zapewnia Kopczyński.

Nasi Partnerzy polecają

Najnowsze