Początki jego kariery nie były usłane różami. Nie udało się w Legii, nie wychodziło też w kolejnych klubach.
- Zawiódł mnie menedżer Jarosław Kołakowski, który na siłę wcisnął mnie do Odry Wodzisław – opowiada „Super Expressowi” Gostomski. - Poszedłem na ławkę do drużyny I-ligowej, nie poczułem murawy, ani nie zobaczyłem pieniędzy. Potem odszedłem z Odry i chciałem wrócić gdzieś blisko domu, bo oszczędności z Legii mi się kończyły i nie było za co żyć. Jedzenie, mieszkanie: to wszystko kosztuje. Zostałem własnym menedżerem i załatwiłem sobie transfer do Bałtyku Gdynia. Tam finansowo też było słabo. Rok bez złotówki, a trzeba było dojechać na trening, mimo że paliwo cholernie drogie.
Kolejne niepowodzenia i brak zarobku zmusiły Gostomskiego do działania i znalezienia innego sposobu na zdobycie pieniędzy.
Górnik - Podbeskidzie 2:0! Zabrzanie nie ustępują Legii na krok!
- Pomyślałem, że jeżeli piłka nie daje mi żadnych zarobków, to może trzeba podjąć pracę? Zatrudniłem się w firmie budowlanej ojca. Nie chciałem dopuścić do sytuacji by rodzice mnie, starego chłopa, utrzymywali. Praca fizyczna pomogła mi w dojściu do tego miejsca, w którym teraz jestem. W firmie budowlanej nie pracowałem przy betoniarce, bo do tego trzeba mieć uprawnienia, ale byłem od innych rzeczy: coś posprzątać, gdzieś podjechać, zawieźć dokumenty. Taki pomagier. Wtedy zacząłem myśleć, że jak się nie uda w tej piłce, to nie będzie koniec świata. Niektórzy powiedzieliby, że dotknąłem dna, ale ja na to tak nie patrzę. To dało mi takiego kopa, że to wszystko wreszcie ruszyło – wspomina.
Oprócz pracy w „budowlance”, Gostomski trudnił się rybołówstwem.
- Mój ojciec dzierżawi jeziora. Wstawałem o 5 rano i jechałem z takim zaufanym człowiekiem na ryby. Mieliśmy łajbę i trzeba było sieci zastawić. W lato więcej się łapało, w zimę za to ryba "nie chodzi". Najczęściej zasadzaliśmy się na węgorze. Dzięki temu nabrałem pokory, szacunku do pracy i pieniędzy. Bo ja tam pracowałem za pół darmo. Ojciec płacił mi dniówki, jakieś 50 złotych. Ale ja nie chciałem od niego brać pieniędzy, bo przecież mu tylko pomagałem. Pracy było mnóstwo. Jak wyjeżdżaliśmy po 5, to wracaliśmy o 16-17, na trening. Żadnego obiadu, tylko kanapki ze sobą brałem. Byłem zmęczony po całym dniu, ale na trening szedłem pozytywnie nastawiony tym, że zrobiłem coś pozytywnego. Piłkarze zwykle siedzą cały dzień w domu i się nudzą, u mnie było inaczej – podkreśla.
Jagiellonia - Śląsk, wynik 3:1. Dwa gole Daniego Quintatny i pewna wygrana "Jagi"
Podczas pracy fizycznej Gostomski na własne oczy zobaczył, jak zwykli ludzie zarabiają na życie.
- Na ryby jeździł ze mną taki ponad 50-letni człowiek. Rano wypijał kawę i na tej kawie zasuwał dzień. Potem jeszcze wypalał tony papierosów, ale był niezniszczalny (śmiech). I cały czas mi anegdotki opowiadał, rano spać nie dawał, bo ciągle coś mówił - śmieje się Gostomski, który nie musi już rozstawiać sieci, ale ciągle jest blisko siatki – tej przy bramce Lecha.
- Wywalczyłem sobie miejsce w składzie, wreszcie to ruszyło do przodu. Mamy dobry zespół, ale teraz przed nami kto wie czy nie najtrudniejszy mecz sezonu – z mocną Cracovią. Cel to oczywiście 3 punkty – kończy Gostomski.