- Zadzwonił do mnie kolega i powiedział, że jest w Krakowie chłopak z Tychów. Zobaczyłem go w meczu juniorów. Najmłodszy na boisku, już wtedy imponował techniką. Uznałem, że 15 tysięcy, które chciała za niego Cracovia, nie nadszarpnie naszego budżetu i ściągnąłem go do Bytomia. Nie było z tym problemów, bo nikt go pod Wawelem nie chciał zatrzymać - opowiada nam ówczesny prezes Polonii Damian Bartyla (38 l.).
Bartyla zrobił złoty interes. - Zanim Kuba zadebiutował w naszej drużynie, przedłużyłem z nim umowę. Teraz ma z Polonią czteroletni kontrakt i ci, którzy będą go chcieli wykupić, muszą głęboko sięgnąć do kieszeni - śmieje się Bartyla.
Patrz też: Legia - Rapid. Relacja NA ŻYWO w internecie
Nie do śmiechu jest za to Cracovii, która wychodzi na największego frajera Ekstraklasy. Koordynatorem odpowiedzialnym za ocenę piłkarzy był wówczas w krakowskim klubie Marcin Sadko (już nie pracuje).
- To on prawdopodobnie uznał, że nie nadaję się do Pasów. To moje przypuszczenia, bo w oczy nikt mi nie powiedział, że jestem niechciany. W ogóle nie dostawałem szansy w Młodej Ekstraklasie. Czasem nawet nie mogłem z tą drużyną trenować - opowiada "Super Expressowi" Świerczok.
Aktualny dyrektor Cracovii Tomasz Rząsa (38 l.) usprawiedliwia katastrofalną politykę transferową swoich poprzedników. - Z tego co słyszałem, chłopak nie zaaklimatyzował się w Krakowie, rodzice chcieli, by wrócił na Śląsk i dlatego nas opuścił - argumentuje.
Sam Świerczok (teraz wart grubo ponad milion złotych) widzi to inaczej. - Kiedyś ludzie z Cracovii mogli zaryzykować i mnie zatrzymać. Woleli zarobić marne 15 tysięcy. Teraz jestem dla nich nieosiągalny. Nie przejmuję się zamieszaniem, jakie wokół mnie powstało. Koncentruję się na zdobywaniu bramek. Tylko w ten sposób mogę podziękować za to, że w Polonii mi zaufano - mówi.