- Bardzo chcieliśmy w końcu tu wygrać, by odwdzięczyć się kibicom za doping nawet w tych meczach, w których nam nie szło – mówił po końcowym gwizdku trener Rakowa, w tamtej chwili zadowolony z przełamania przez jego podopiecznych fatalnej passy domowej. - Bo traka seria gier bez wygranej i bez gola była dla mnie przykrą nowością – przyznawał otwarcie Papszun.
Jedynie przez 20 minut – między 33., kiedy na 1:1 pięknym strzałem wyrównał Marek Mróz (wcześniej, w 10. minucie, na 1:0 trafił Władysław Koczerhin), a 53., gdy ponowne prowadzenie dał gospodarzom Jonatan Braut Brunes – były wątpliwości, czy Raków zdoła odwrócić niekorzystny trend. W samej końcówce jednak gospodarze – za sprawą dwóch trafień Gustava Berggrena (81., 89.) przedzielonych golem Erick Otieno (86.) - zmiażdżyli „miedziowych”. - Byliśmy bardzo skuteczni w ofensywie, bo różnica w grze między nami a Zagłębiem nie była tak wielka, jak wskazywałby na to wynik – uczciwie przyznawał Papszun
W beczce miodu, związanej z tym meczem, była jednak i łyżeczka dziegciu, związana jednak niekoniecznie z jego podopiecznymi. - Gryzie mnie, by wspomnieć o sędziowaniu. Odpuszczę, bo nie chcę sobie psuć tego pięknego dnia – w pewnym momencie zauważył na pomeczowej konferencji szkoleniowiec częstochowian.
Efektowny sukces Rakowa, a tu taka mina trenera „Medalików”. Co gryzie Marka Papszuna?
Jak się okazało, trudno mu było jednak przejść do porządku dziennego nad pracą arbitra Pawła Malca, a także jego asystentów przed monitorem. - VAR powinien interweniować w sytuacji, w której Mateusz Wdowiak ewidentnie faulował Frana Tudora. Skończyłoby się to wtedy czerwoną kartką – zaznaczał Papszun, jasno artykułując pretensje wobec całego zespołu sędziowskiego.
Jeszcze mocniejsze słowa skierował pod adresem głównego rozjemcy, a dotyczyły one jego decyzji z końcówki 1. połowy. Malec podyktował „jedenastkę” dla gości, ale tym razem VAR się odezwał i „naprostował” pana z gwizdkiem. - Na poziomie B-klasy to się nie zdarza, żeby gwizdnąć coś takiego z boiska, będąc 5 metrów od akcji! - „żołądkował się” opiekun drużyny spod Jasnej Góry.
I miał słuszność, sytuacja była bowiem kuriozalna. Tomasz Pieńko co prawda efektownie wyłożył się w polu karnym częstochowian po zaczepieniu o nogę jednego z graczy, sęk w tym jednak, że była to noga… jego partnera z drużyny, Vaclava Sejka! Po obejrzeniu całej akcji na monitorze, główny arbiter wycofał się oczywiście z pierwotnej decyzji. Niesmak jednak pozostał ewidentnie...