Wisła jest bliska katastrofy, na co zarządzający klubem „pracowali” od wielu miesięcy.
- Za czasów pana Cupiała Wisła jako przedsiębiorstwo była z reguły na minusie, ale dziura była zasypywana pożyczkami od Telefoniki. Po przejęciu klubu przez Towarzystwo Sportowe, które nie miało z czego tej dziury zasypywać, niezbędne było jedno z dwóch działań: albo zwiększyć przychody, albo obniżyć koszty. Nie zrobiono tego, a polityka prowadzona przez zarząd klubu z panią Sarapatą na czele, polegająca na założeniach dużych zysków z transferów, to czysty hazard. Nie można budować budżetu w oparciu o tak niepewne czynniki! - argumentuje Masiota.
- I dalej: w chwili, gdy Wisła przestała być wypłacalna, a przesłanki ku temu się pojawiły, obowiązkiem zarządu, co wynika z przepisów prawa upadłościowego, było ogłoszenie upadłości spółki. Nie zrobiono tego, a to grozi konsekwencjami, ponieważ członkowie zarządu w takiej sytuacji odpowiadają własnym majątkiem. Do tego dochodzi odpowiedzialność karna. Słyszałem, że pod koniec działalności pani Sarapata zlecała różne przelewy. Nie miała prawa tego robić, bo skoro jedni wierzyciele dostali pieniądze, a drudzy nie, to ci ostatni mają prawo czuć się pokrzywdzeni. Niczego nie przesądzam, procesy przeciw członkom zarządu mogą się ciągnąć latami, ale nie zdziwiłbym się, gdyby to się skończyło zajęciami komorniczymi – komentuje Masiota, który wciąż obawia się o losy Wisły.
- Mam nadzieję, że zdarzy się cud i pojawi się ktoś gotowy wyłożyć 12 mln natychmiast, a potem kolejne. A nawet jeśli nie i Wisła zacznie od IV ligi, to życzę jej szybkiego powrotu, bo jej miejsce jest w Ekstraklasie.