W meczu Górnika z Zagłębiem Lubin sędzia Wojciech Myć dwukrotnie wzywany był przed ekran telewizyjny przy linii bocznej, i dwukrotnie na podstawie zapisu wideo zmieniał swoje boiskowe decyzje podejmowane w trakcie gry. W obu przypadkach oznaczało to anulowanie trafień: z protokołów wykreślono gole Aleksa Ławniczka (Zagłębie) i Kamila Lukoszka (Górnik).
Z aptekarską nadgorliwością rozjemców nie chciał pogodzić się opiekun zabrzan. - Mam pretensje do sędziów. Takie bramki powinno się uznawać – Jan Urban nie po raz pierwszy apeluje o uszanowanie „ducha gry”. - Gdyby nie minimalny spalony zawodnika dokonującego „wybloku” mojego obrońcy, gol dla Zagłębia powinien być uznany! - mówił o sytuacji z doliczonego czasu gry w I połowie.
Jeszcze większe – co zrozumiałe… - emocje wzbudziła u niego sytuacja, po której arbiter anulował trafienie jego podopiecznego. - Zrobił to, bo Lukoszek trzymał rękę na plecach zawodnika Zagłębia. Ale przecież VAR nie jest w stanie ocenić, z jaką siłą się to odbywało i czy mogło spowodować upadek przeciwnika – denerwował się Urban.
Odwoływał się też do doświadczeń z… koszykówki. - W NBA zawodnik, kryjąc przeciwnika, ma rękę na jego plecach. I nikt z tego tytułu nie odgwizduje faulu! - podkreśla szkoleniowiec Górnika, wskazując na oczywiste wady wideoweryfikacji. - Skutek stosowania VAR-u jest taki, że kiedy zawodnik czuje rękę rywala na plecach, natychmiast się przewraca. Kamera zaś zawsze pokaże: został popchnięty, choć samo dotknięcie tych pleców wcale nie musi oznaczać przewinienia! - grzmiał trener zabrzan.
Po porażce 0:2 jego zespół spadł „pod kreskę” ligowej tabeli, zajmuje w niej 16. miejsce. W niedzielę o 12.30 „górnicy” zagrają we Wrocławiu z liderem ekstraklasy.