Serb był bohaterem meczu z Hapoelem. Najpierw za faul na nim podyktowano rzut karny, który na bramkę zamienił Marcin Komorowski (27 l.).
Potem, w samej końcówce, Radović sam zdobył fenomenalną bramkę, zapewniając Legii cenne trzy punkty.
- Do ostatniego momentu czekałem, aż bramkarz Hapoelu się położy. On z kolei czekał na moją reakcję. Ale wygrałem ten pojedynek - opisuje zadowolony bohater spotkania przy Łazienkowskiej. - Nawet gdy straciliśmy gola na 2:2 wierzyłem, że wygramy. Wiara opłaciła się.
Wiśle nie poszło tak dobrze jak Legii. Mistrz Polski dostał lanie od holenderskiego Twente Enschede, przegrał 1:4.
- Dlatego w niedzielę to my będziemy mieli przewagę psychologiczną. Trzeba ten tydzień zakończyć wygraną, bo potem mamy czternastodniową przerwę od ligi, lepiej odpoczywać w dobrych humorach. Czy Wisła ma problem z defensywą, skoro straciła cztery bramki? Szczerze, to nie zawracamy sobie tym głowy. Koncentrujemy się na sobie - dodaje "Rado".
Gwiazdor Legii, który w tym sezonie imponuje formą, wie, co to znaczy wygrana z "Białą Gwiazdą". W listopadzie 2009 roku po jego bramce warszawianie pokonali w Krakowie wiślaków 1:0.
- Dlatego wspomnienia z meczów z Wisłą mam bardzo dobre. W zeszłym sezonie na Łazienkowskiej z nimi też wygraliśmy - mówi Radović, który ma podwójną motywację, by w niedzielę ponownie trafić do siatki. - Moja żona Sandra jest w siódmym miesiącu ciąży. Wiem już, że niebawem urodzi mi się syn, i to jemu dedykuję wszystkie bramki. Ciesząc się z gola strzelonego Hapoelowi, włożyłem piłkę pod koszulkę. Fajnie, gdybym w meczu z Wisłą mógł zrobić to samo - podsumowuje.
Nie przegap
Legia - Wisła, niedziela 17.00 Canal+ Sport