"Super Express": - Zaliczyłeś prawdziwe wejście smoka, strzelając dla Legii siedem goli w siedmiu meczach, licząc wszystkie rozgrywki. Miałeś kiedyś tak dobry początek?
Nemanja Nikolić: - Aż tak dobrego to nie. Owszem, w debiucie w Kaposvari strzeliłem gola, a w Videotonie trafiłem już w drugim meczu. Ale takiego wejścia jak w Legii nie miałem nigdy wcześniej. Wasza gazeta szybko nadała mi pseudonim "NiGOLić" i bardzo mi się to spodobało. Trochę ryzykowaliście, bo ten tytuł pojawił się u was już po rewanżu z Botosani, ale cieszę się, że nie zawiodłem i potwierdziłem go w każdym kolejnym meczu. Fajnie też, że to określenie tak szeroko się przyjęło. Co włączę internet, to wszędzie widzę "NiGOLić".
- Twój partner z ataku, Aleksandar Prijović, wymyślił z kolei KałaszNIKOw..
- Wolę jednak "NiGOLić" (śmiech). Ale co do tych goli, to staram się nie "odlatywać". Niczego jeszcze nie wygrałem. Ani tytułu, ani mistrzostwa. Wiem, że przyjdą trudniejsze chwile, że będą mecze, w których nie trafię do siatki. I wtedy zobaczymy, czy wszyscy nadal będą mnie chwalić i klepać po plecach.
Leszek Pisz: Nemanja Nikolić to odpowiedni człowiek w odpowiednim miejscu
- Kibice Legii dziękują losowi, że zdecydowałeś się na Warszawę. Z ilu ofert wybierałeś?
- Z pięciu. Chcieli mnie Koreańczycy, Japończycy, Francuzi, Anglicy z drugiej ligi i Hiszpanie.
- To czemu Legia? Dla pieniędzy?
- A skąd! Gdybym liczył tylko pieniądze, to oglądalibyście mnie w Korei. Legia odpowiada mi sportowo. Ma takie cele jak ja - chce wygrywać i bić się w Europie.
- Wiceprezes Lecha, Piotr Rutkowski, wspomniał, że też mieli cię na celowniku. Słyszałeś kiedykolwiek o tym zainteresowaniu?
- Mój menedżer miał chyba jakieś kontakty z Lechem, ale. Ja chciałem zrobić z Węgier duży krok. Ten zrobiony do Legii jest duży. Gdybym poszedł do Lecha, krok byłby mniejszy. Dla mnie Legia to największy polski klub, a ja chcę grać dla największych.
- Do Polski sprowadziłeś całą rodzinę. To najwierniejsi kibice?
- Tak. Z żoną Norą, Węgierką, jestem od 7 lat. Mamy starszą córeczkę Tijanę i malutkiego synka Marko. Wszyscy są tu ze mną w Warszawie. Żona w ogóle nie zna się na piłce i tak jest dobrze! Bo gdy wracam do domu, nie mam ochoty rozmawiać o futbolu. Ale to Nora stoi za moimi bramkami. Po poznaniu jej skupiłem się tylko na piłce i rodzinie. Efekty przyszły bardzo szybko.
- Znów wraca pytanie, czy nie za dużo czasu spędziłeś na Węgrzech.
- Nie żałuję ani jednego dnia spędzonego w tym kraju, ani minuty zagranej na tamtejszych boiskach. Zobaczcie, przyjechałem do Legii gotowy. Nie potrzebowałem pół roku na aklimatyzację, a tylko jeden - dwa mecze. Właśnie dzięki temu, że dojrzałem na Węgrzech, nie wyjechałem za wcześnie, nie spaliłem się i teraz jestem gotowy. Do wygrania ligi, walki o koronę strzelców i sukcesu w Europie.