Rafał Zaborowski

i

Autor: archiwum Rafała Zaborowskiego Rafał Zaborowski

Pojechał kopać piłkę tam, gdzie nigdy wcześniej nie grał żaden Polak. „To były drastyczne sceny, nawet nie wiem, czy wypada o nich mówić”

2022-07-03 7:30

Rafał Zaborowski jest wychowankiem słynnej szkółki piłkarskiej Stadionu Śląskiego w Chorzowie. Do wielkiej rodzimej piłki było mu jednak daleko; grywał w trzeciej i czwartej lidze w Polsce. Zaczął więc szukać szczęścia poza granicami kraju. Norwegia, Grecja, Rumunia, Słowacja – ale kluby też nie pierwszoplanowe. W końcu więc rzucił się na głęboką – w sensie geograficznym i kulturowym, jak się okazało – wodę; od listopada 2021 do maja 2022 grał w zespole beniaminka ligi... Bangladeszu, Swadhinata KS. Jest jedynym Polakiem, który zdecydował się na występy w tak egzotycznym miejscu. I barwnie o nim „Super Expressowi” opowiedział.

„Super Express”: - Byli Polacy w lidze indonezyjskiej czy malezyjskiej, do tych krajów jednak mnóstwo rodaków jeździ też na wakacje. Ale Bangladesz?

Rafał Zaborowski: - Zawsze mnie fascynowały podróże, byłem ciekaw świata. Kiedy okazało się, że można łączyć grę w piłkę ze zwiedzaniem globu, nie namyślałem się ani chwili. Wracając zaś do rodaków szukających wypoczynku w Azji Południowo-Wschodniej: pewnie żaden z nich nie wie, że najdłuższa piaszczysta plaża jest w... Bangladeszu właśnie. Konkretnie - w mieście Cox Bazar. Ponoć na wybrzeżu spotkań można tam nawet wieloryby.

- Udało się zajrzeć na tę plażę?

- Był taki plan, ale w pewnym momencie spadła na Bangladesz fala zakażeń COVID-owych i klub zakazał zawodnikom wyjazdów. A ostatnio czytałem, że w tej chwili akurat w tej prowincji panuje powódź.

- Tak czy siak - przetarł pan zupełnie nowy kierunek!

- Zamiast grać w niższej lidze w Polsce, spróbowałem czegoś nieoczywistego. Oczywiście, pierwszy internetowy „research” był mało zachęcający. Hałas, przeludnienie – to były główne hasła, pojawiające się w wyszukiwarce przy słowie „Bangladesz”. Ale pomyślałem sobie, że jeśli sam nie pojadę i tego nie sprawdzę, będę żałować do końca życia.

Lewandowski z koktajlem w dłoni szaleje na gigantycznym jachcie. Namiętne pocałunki z Anną, czyste szaleństwo

Rafał Zaborowski i jego Bangladesz

i

Autor: Rafał Zaborowski Rafał Zaborowski i jego Bangladesz

- Potwierdziło się?

- W wielu elementach – owszem. Z jednej strony – stolica kraju, Dhaka, w której siedzibę miał mój klubu, jest metropolią. Centrum to wysokie budynki ma modłę europejską, galerie handlowe. Z drugiej – momentami to było naprawdę mocne zderzenie z zupełnie innym światem. Z obcokrajowcami z mojej drużyny nieraz łapaliśmy się za głowy, widząc niektóre sceny i dramaty. A przyznać trzeba, że Nedo Turković – Bośniak, z którym trzymałem się blisko w trakcie gry w Bangladeszu choćby dlatego, że miał dwa metry wzrostu i raczej nikt nie odważyłby się mu podskoczyć na ulicy – z niejednego piłkarskiego pieca chleb jadł i wiele w życiu widział. Również rakiety przelatujące mu nad głową w okresie gry w Iraku...

- Co pana najbardziej zszokowało?

- Ze względu na wspomniane przeludnienie – niezwykłe kontrasty. Z jednej strony bogactwo owych nowych budynków i dzielnic, z drugiej – niewyobrażalna bieda. To były drastyczne sceny, nawet nie wiem, czy wypada o nich mówić. Ludzie umierający na ulicach, z otwartymi ranami, bez kończyn, żebrzący o najdrobniejsze choćby wsparcie... Do dziś na wspomnienie tych obrazów mam ciarki. Muszę jednak zaznaczyć, że przez blisko pół roku, które tam spędziłem, nie spotkała mnie żadna przemoc. Ani przez moment nie czułem się zagrożony; no, może jedynie w czasie podróży... klubowym autokarem na mecze.

Rajski urlop Kamila Glika z najbliższymi. I do tego w towarzystwie mistrza świata!

- Czemu?

- Ze względu na „ciekawe drogi” oraz zasady jazdy. A w zasadzie – brak tych zasad. Człowiekowi cierpła skóra, gdy pędzący 100 km/h autobus na centymetry wymijał się z pojazdami jadącymi z naprzeciwka! A do tego wspomniany stan dróg... Zazwyczaj każdy z nas podczas 8-godzinnej drogi kładł się na dwa sąsiadujące siedzenia. I teraz proszę sobie wyobrazić, że przy takiej prędkości autokar wpada w dziurę w jezdni. Człowiek wylatuje w powietrze na dwa metry w górę, nosem grzmocąc w sufit! A Nedo, który na takich dwóch siedzeniach zwyczajnie się nie mieścił, zawsze lądował na podłodze i jego przekleństwa słychać było w tych momentach w całym autobusie.

- Bangladesz to kraj muzułmański. Trudno było się do tego przyzwyczaić?

- Czy ja wiem? Owszem, czasem zaskakiwały pewne zwyczaje. Przedsezonowy camp zaczął się od wspólnego spotkania całej drużyny, w trakcie którego miejscowy duchowny zapewne – ubrany w długie białe szaty – odprawił modły za nasze powodzenie w sezonie. A potem każdy z nas na potwierdzenie „błogosławieństwa” dostał... ciastko preclowe maczane w cukrze.

Jacek Góralski jak hinduski maharadża. Piłkarz kadry tonie w złocie, okulary na zbliżeniu zachwycą nawet jubilerów [ZDJĘCIA]

Rafał Zaborowski i jego Bangladesz

i

Autor: Rafał Zaborowski Rafał Zaborowski i jego Bangladesz

- Popełnił pan jakieś kulturowe faux-pas?

- Zacznę od tego, że jako człowiek o jasnej skórze mocno się wyróżniałem w tłumie. Czułem więc ukradkowe spojrzenia, widziałem zdjęcia robione z ukrycia, czasem po prostu mnie z tego powodu zaczepiano. A dziwne sytuacje? Nie mogłem się kiedyś nadziwić podczas spaceru po mieście, że niemal każdy odwracał się za mną, czasem pokazywał palcami... Dopiero dziewczyna w galerii handlowej wyjaśniła mi, że w islamie nie powinno się pokazywać gołych nóg. A ja miałem na sobie spodnie z ogromnymi dziurami! Była jednak sytuacja odwrotna – też szedłem „pod prąd”, ale... zostałem za to pochwalony.

- Proszę opowiedzieć.

- Nie ma przesady w tych opiniach, że w Bangladeszu... po prostu jest brudno. Śmieci wyrzuca się na ulicę, a śmietników praktycznie nie ma. Długo kiedyś szukałem jednego, by wyrzucić jakiś papier. I gdy w końcu znalazłem, dogonił mnie jeden z miejscowych. I pogratulował niezwykłego – jak na tutejsze zwyczaje – zachowania.

- Jedzenie też było niezwykłe?

- Serwowano nam – mnie, Bośniakowi i Uzbekowi – menu zazwyczaj odrębne od tego dla reszty drużyny. Może dlatego, że tutaj wszystko jest dużo bardziej przyprawione niż to, do czego jesteśmy przyzwyczajeni. Śmiałem się w pewnym momencie, że te w Bangladeszu nawet zwykła woda jest ostra. I tak jednak schudłem 6 kilogramów. Ale nie powiem, parę rzeczy było niezłych. Zapamiętałem biriani – ryż z mięsem i jajkiem. Aha, no i oczywiście jedliśmy sztućcami, choć tutejsza tradycja nakazuje jedzenie palcami.

Lukas Podolski bardzo go chwalił. Pomocnik Górnika po świetnym sezonie musiał jednak „zaciągnąć hamulec”

- No to w końcu przejdźmy do piłki. Czym „się je” futbol w Bangladeszu z punktu widzenia Europejczyka?

- Pomijając kiepskie murawy, poziom nie jest jakoś dramatycznie niski. Ot, taka nasza pierwsza liga, przy czym dwie najlepsze drużyny pewnie poradziłyby sobie w ekstraklasie. Gra się na pewno bardzo twardo, bardzo ostro. Miejscowi zawodnicy szukają kontaktu fizycznego na boisku. Trzeba uważać, bo zwłaszcza w stosunku do drużyn niżej notowanych sędziowie mają określone podejście. Często traktowane są po macoszemu; odgwizdywane są przeciw nim urojone karne, a same o tę „jedenastkę” raczej się nie doproszą.

- Ale przeżył pan bez kontuzji?

- Przeżyłem, choć nie obyło się bez drobnych urazów. Na dodatek znalazłem się w „top 5” ligi pod względem wykreowanych sytuacji strzeleckich i kluczowych podań, zebrałem dobre recenzje od osób z wewnątrz ligi, a także osób śledzących te rozgrywki spoza kraju, mimo całkiem nowego otoczenia. Przełożyło się to na zainteresowanie z Azji.

- I nie chcieli, żeby pan został na dłużej?

- Chcieli. Miałem ofertę przedłużenia kontraktu, ale też propozycje z wyżej notowanych klubów. Ale ja – biorąc pod uwagę dystans dzielący mnie od najbliższych, a także warunki, o których już mówiłem, miałem dużo wątpliwości. Szalę przeważył chyba fakt, że zdarzył się w tym czasie poślizg w wypłacie, a jedną pensję klub do tej pory jest mi winny.

Michał Pazdan zaczepił Cristiano Ronaldo. Padniecie ze śmiechu, mówiła o tym cała Polska

Rafał Zaborowski i jego Bangladesz

i

Autor: Rafał Zaborowski Rafał Zaborowski i jego Bangladesz

- Ale finansowo to było opłacalne pół roku?

- Grałem w Norwegii, w Rumunii, w Grecji, na Słowacji – ale to była najbardziej opłacalna oferta ze wszystkich. Obcokrajowcy generalnie są tu dobrze wynagradzani. Stojan Vranješ zarabiał tu ponoć więcej, niż w Legii – a ostatecznie i tak podziękowano mu za usługi, bo nie spełnił oczekiwań.

- Co dalej?

- Trenuję w kraju; przymierzało się do mnie parę klubów pierwszoligowych, ale na razie nie podjąłem decyzji. Cały czas chodzi mi po głowie ta Azja. Może Indonezja – zresztą mam na mailu propozycję kontraktową z tego kraju, choć nie do końca mnie satysfakcjonującą; może Indie, które się odzywają? Tam też zarobić można spore pieniądze, a – jak mówiłem na wstępie – kręcą mnie podróże po takich krajach. Trochę się naczytałem, naoglądałem filmików i... już wyobrażam sobie, że tę Azję Południowo-Wschodnią oglądam nie zza szyb klubowego autokaru, ale na przykład z siedzenia... skutera, który jest tutaj najpopularniejszym środkiem transportu.

TVP może zbić miliony na mistrzostwach świata. Reklamy podczas meczów Polaków kosztują fortunę, porażające kwoty

Nasi Partnerzy polecają

Najnowsze