"Super Express": - Za tobą znakomita runda. Śląsk Wrocław został mistrzem jesieni, a ty wygrałeś klasyfikację "Super Expressu" na najlepszego pomocnika ligi.
Sebastian Mila: - To dla mnie fantastyczna wiadomość. W moim sukcesie duża zasługa kolegów z drużyny, którzy grali tak, że mogłem pokazać się w ofensywie. Mam nadzieję, że kolejny rok będzie dla mnie taki sam albo lepszy.
- Trochę wam przykro, że w lidze jesteście najlepsi, a w europejskich pucharach to jednak Legia osiąga większe sukcesy?
- Pewnie, że tak. Nazywaliśmy się beniaminkiem w europejskich pucharach i odpadliśmy szybciej niż Legia, ale doświadczenie, którego nabraliśmy w Europie, teraz procentuje w Ekstraklasie. Żałujemy, wspominamy te fajne czasy i czekamy na kolejną szansę gry w pucharach.
- W tym sezonie po 24 latach znów zagraliście w europejskich pucharach. Czy po Lidze Europejskiej teraz macie chrapkę na Ligę Mistrzów?
- Na razie to w Lidze Mistrzów możemy sobie pograć na PlayStation (śmiech). Przed nami wielki rok, wielkie cele i mnóstwo świetnych przeciwników. A Champions League? Marzenie.
- To samo równo rok temu mówili piłkarze Jagiellonii Białystok, którzy również zostali mistrzami jesieni. Nie boisz się, że podobnie jak oni przegracie mistrzostwo na wiosnę?
- Jesteśmy świadomi, że na wiosnę wszyscy będą chcieli nas pokonać. Będziemy jednak ciężko pracować, żeby ten sezon nie skończył się dla nas tak jak dla Jagiellonii. Życie płata różne figle i mam nadzieję, że to my tym razem sprawimy niespodziankę.
- Jaką macie receptę na to, by drużyna utrzymała wiosną formę z jesieni?
- To jest tak, jak z przepisem na coca-colę - nie wolno jej ujawniać (śmiech).
- Jaki wpływ na wasze sukcesy ma trener Orest Lenczyk?
- Ogromny. To trener, który słucha zespołu i dużo z nami rozmawia. Kontakt jest świetny, to podstawa sukcesu.
- A zdarzyło wam się, by po gorszym meczu zrobił wam w szatni "suszarkę" wzorem sir Aleksa Fergusona?
- Trener Lenczyk mówi tak dosadnie, że to słowa fruwają po całej szatni. To chyba coś gorszego niż latające tablice i ławki.
- Po pięciu latach wracasz do reprezentacji Polski. Zaskoczony?
- Kiedy doszła do mnie ta wiadomość, nie dowierzałem, że to jest możliwe. To dla mnie coś wyjątkowego.
- A może trener Smuda dał ci szansę tylko po to, by zamknąć usta tym, którzy domagali się twojego powołania, a na EURO i tak nie pojedziesz.
- Mam nadzieję, że tak nie jest. Nie było mnie bardzo długo w kadrze, teoretycznie nie miałem szans, by dostać powołanie, a jednak się udało. Postaram się wykorzystać tę szansę. Czeka mnie na pewno rozmowa z trenerem Smudą. Wiem, że moim mankamentem jest to, że nie dysponuję dużą szybkością. I pewnie szybszy już nie będę, ale zawsze będę dużo widział.
- Jakie to uczucie znów jechać na zgrupowanie kadry?
- Czuję się jak debiutant, tylko bez tremy (śmiech).