Aktualni wicemistrzowie Polski przystępowali do gry po ubiegłoweekendowym, efektownym zwycięstwie w Krakowie, okraszonym niezwykłym golem Buraka Ince. Katowiczanie z kolei w poprzedniej kolejce wyrwali trzy punkty Puszczy Niepołomice, między innymi dzięki dubletowi Sebastiana Bergiera.
- Śląsk to moja miłość, ale też i zadra… - mówił nam przed powrotem do rodzinnego miasta Bergier, który – mimo wielu sezonów spędzonych w Śląsku – nie zdobył dla macierzystego klubu ani jednej bramki w ekstraklasie. „Rozstrzelał się” dopiero w zespole katowickim; dziś jest najskuteczniejszym polskim napastnikiem ekstraklasy.
Nowa Bukowa już otwarta. Prezydent Katowic o kosztach utrzymania obiektu, ambicjach sportowych GKS-u, prywatyzacji klubu i przyjmowaniu kibiców gości [ROZMOWA SE]
Na Arenie Tarczyński Bergier miał swoje okazje, by powiększyć dotychczasowy dorobek. Dwukrotnie przed przerwą sprawdził czujność Rafała Leszczyńskiego, którego przez ładnych parę lat „egzaminował” na wspólnych treningach Śląska. W obu przypadkach czujność golkipera była bez zarzutu. Trudno jednak było mówić o pełnej satysfakcji „Leszcza”.
Dwa razy bowiem – i to już przed przerwą – wyciągać musiał piłkę z siatki. Pierwszy z tych przypadków był dla niego jak... deja vu sprzed tygodnia. Wtedy samobójcze trafienie Aleksa Petkowa – choć przykre dla samego Bułgara – nie odebrało wrocławianom punktów. Teraz pechowe „dzióbnięcie” przezeń piłki w 19 minucie po centrze Mateusza Kowalczyka okazało się dla Śląska bardzo kosztowne.
Zupełnie podcięło bowiem skrzydła wrocławianom i to zanim w ogóle zdołali je rozwinąć. Dość powiedzieć, że choć Śląsk w tym sezonie poniósł już wiele (wstydliwych) porażek, w żadnych z tych przegranych meczów nie został tak zdominowany – i to przez beniaminka ligi – jak w sobotnie popołudnie.
Drugi gol dla katowiczan był najmniejszym wymiarem kary dla gospodarzy za kompletną bezradność przed przerwą. Zdobył go Oskar Repka, któremu – po centrze Bartosza Nowaka – nikt nie przeszkadzał w skierowaniu głową piłki do siatki gospodarzy. A przecież – pomijając już wspomniane okazje Bergiera – Rafał Leszczyński musiał się jeszcze mocno gimnastykować, by obronić strzały Adriana Błąda czy wspomnianego Nowaka.
Pod bramką Dawida Kudły na alarm dzwoniono od przypadku do przypadku. Dwukrotnie pokonać go mógł Arnau Ortiz: przed przerwą piłka spadła mu na nogę właśnie dość przypadkowo, po paru bilardowych odbiciach w „szesnastce”. Zaskoczony Hiszpan nie zdołał oddać „kontrolowanego” uderzenia i futbolówka minęła słupek katowickiej bramki. Drugie uderzenie było już wynikiem ładnej zespołowej akcji gospodarzy, ale ponownie okazało się niecelne.
Śląsk – po wspomnianej na wstępie dobrej serii gier – dość niespodziewanie został zatrzymany w swej drodze do bezpiecznych miejsc. Katowiczanie zaś dopisali sobie czwarte w sezonie wyjazdowe zwycięstwo (choć ostatnio mieli serię czterech porażek na boiskach rywali). Są bardzo uczciwi w rozdawaniu razów drużynom walczącym o utrzymanie. Wyygrali „w gościnie” z całą trójką zajmującą obecnie miejce „pod kreską”: ze Stalą, Puszczą i – dziś – ze Śląskiem.
Śląsk Wrocław – GKS Katowice 0:2 (0:2)
0:1 Petkow 19. min, 0:2 Repka 43. min
Sędziował: Yusuke Araki. Widzów 21006.
Śląsk: Leszczyński – Matsenko (59. Samiec-Talar), Petkov, Szota, Llinares – Jezierski, Baluta (60. Guercio) – Żukowski, Pozo (60. Ince), Ortiz – Al-Hamlawi (70. Udahl)
Katowice: Kudła Ż – Czerwiński (64. Kuusk), Jędrych, Klemenz – Wasielewski (85. Marzec), Repka, Kowalczyk Ż, Galan (70. Gruszkowski) – Błąd (64. Drachal), Nowak – Bergier Ż (64. Szymczak)