„Super Express”: - Jak pan wspomina ten szalony mecz sprzed 27 lat?
Dariusz Gęsior (były piłkarz Widzewa, obecnie trener reprezentacji Polski do lat 17: - Nie zapomina się spotkania o takiej dramaturgii i zakończeniu. Przy stanie 0:2, gdy sędzia Andrzej Czyżniewski doznał urazu, piłkarze Legii byli uśmiechnięci. Pewnie czuli, że nic już nie grozi im z naszej strony. Pamiętam, jak niektórzy z nich przybijali sobie piątkę, składali gratulacje. Tyle że ten obraz zburzył najpierw Sławek Majak. Zdobył kontaktową bramkę, która dawała nam nadzieję.
- Co wydarzyło się w tej końcówce, że zdołaliście wygrać?
- W tamtym momencie nikt z nas nie patrzył na to, ile zostało minut do końca meczu. Nikt nie kalkulował, bo ten wynik nic nam przecież nie dawał. Trzeba było się sprężyć. Zaraz Rafał Siadaczka dorzucił piłkę na pole karne, a ja wbiegłem idealnie w tempo i głową pokonałem Grześka Szamotulskiego, a on tylko zastygł w przysiadzie. Był bezradny. W tamtym sezonie „Szamo” miał do mnie pecha. Jesienią, grając jeszcze w Ruchu, strzeliłem w Chorzowie gola na wagę remisu 1:1. W ten sposób na koniec rozgrywek pomogłem Widzewowi w zdobyciu tytułu.
- W Warszawie to była pana pierwsza bramka w barwach Widzewa.
- Tak, a za moment miałem jeszcze asystę, bo po moim podaniu Andrzej Michalczuk zapewnił nam wygraną i mistrzostwo. Po jego trafieniu to już była euforia, bo wydarzyło się coś nieprawdopodobnego. Nie było szans, żeby Legia po tym trzecim ciosie z naszej strony się podniosła.
- Od tamtego momentu Widzew nadal czeka na zwycięstwo w Warszawie. Za to w ubiegłym sezonie pokonał Legię u siebie 1:0. Zrobił to po 24 latach!
- W 2000 roku wygraliśmy 3:2. A wie pan, kto strzelił zwycięską bramkę? Gęsior! I to w samej końcówce.
- Całą karierę spędził pan w Polsce. Pojawiła się może kiedyś propozycja z Legii?
- Tak, jeszcze przed jej występami w Lidze Mistrzów. W rozliczeniu za mnie proponowano dwóch zawodników, ale Ruch nie przystał na to rozwiązanie. Za granicę nigdy nie wyjechałem, choć na początku kariery były oferty m.in. z Sochaux czy Norymbergi. Zawsze okazywałem się zbyt cenny dla klubu.
Rafał Górak nie miał wątpliwości po laniu w Warszawie. Trener GKS-u Katowice z apelem do Legii
- Czego spodziewa się pan po obecnej drużynie?
- Na pewno Widzew ma aspiracje. Chce odgrywać coraz ważniejszą rolę w lidze. Wydaje mi się, że to jeszcze nie ten moment, aby zespół zamieszał w rozgrywkach, czy włączył się do walki o europejskie puchary. Na razie jest to granie w kratkę. Brakuje mi tutaj stabilizacji. Trzeba budować pozycję krok po kroku. Zawsze dobrze robi wzmocnienie drużyny, bo wtedy jest mobilizacja, rośnie konkurencja i podnosi się jakość.
- Na co muszą łodzianie zwrócić uwagę w starciu z Legią?
- Przy Łazienkowskiej nigdy nie ma łatwych meczów. Ostatnio przekonał się o tym GKS Katowice, który na początku postawił się Legii. Strzelił gola i pokazał, że można to zrobić. Ale to był impuls dla gospodarzy. Legia otrząsnęła się i wzięła do roboty. A jak się rozpędziła, to beniaminek za nią już nie nadążał.
- To jak Widzew wypadnie w stolicy?
- Legia dysponuje piłkarzami, którzy mają jakość i potrafią zrobić dużo szumu pod bramką rywala. Dlatego obrońcy Widzewa nie mogą pozwolić warszawskiej drużynie na to, aby tak hasała sobie do woli. Wtedy bramkarz Rafał Gikiewicz będzie miał dużo pracy, a łodzianie mogą skończyć jak GKS.
- To brzmi jak przestroga dla pana byłego klubu.
- Nie skreślam Widzewa. Owszem Legia się rozkręciła, jest pewna siebie, ale jej też można wyrwać punkty na jej stadionie. Wszystko to kwestia organizacji gry łodzian. Ważna jest uważna gra w obronie, ale nie może się ona ograniczać tylko do stania na polu karnym.
- Najlepszym strzelcem Widzewa jest Imad Rondić, który strzelił siedem goli. Czy Bośniak to najgroźniejsza broń łódzkiej drużyny?
- Jak każdy napastnik żyje z podań. Widzew musi zagrać odważnie i agresywnie z przodu. Im dłużej Legia nie strzeli gola, to będzie nerwowo w jej szeregach. Wtedy pojawią się szanse na kontry i być może którąś z nich uda się wykorzystać. Niech łodzianie pokażą widzewski charakter.
Legia w końcu złapała luz. To on napędzał ataki warszawskiego klubu, zasłużył na miano odkrycia?