"Super Express": - Najpierw była porażka z Polonią Warszawa, potem klęska z Legią. Czy przed starciem z Wisłą Śląsk nie nabawił się kompleksu silnych rywali?
Ryszard Tarasiewicz: - Nie mamy żadnych kompleksów! W starciu z Polonią to przecież my prowadziliśmy grę. A w ostatnim meczu, z Legią, nawet przy stanie 0:3 byliśmy drużyną dyktującą warunki. Oczywiście takie zespoły, jak Legia czy Wisła są kadrowo silniejsze. My mamy w ekipie 2-3 indywidualności, od których zależy, jak wypadniemy w meczu. Oni muszą pociągnąć. Ja nie boję się porażki, ale muszą być spełnione określone warunki - drużyna musi walczyć i realizować plan. Wtedy nie mam absolutnie pretensji nawet, jak przegrywamy.
- Na kogo pan liczy najbardziej, na Sebastiana Milę?
- Sebastian miał bardzo dobry początek sezonu, ale nie przepracował całego okresu przygotowawczego i teraz trochę mu siadła dynamika. Nadal jednak w Śląsku jest duży potencjał w ofensywie, bo mamy bardzo dobre skrzydła w osobach Janusza Gancarczyka i Krzyśka Ostrowskiego. Ja znam ten zespół i wiem, że ma potencjał. Dlatego gdy rozmawiano latem o fuzji, mówiłem, że Wrocław jej nie potrzebuje, że przy sensownych transferach już za 2-3 lata Śląsk ma szansę być czołowym klubem w Polsce. Teraz panuje jednak taki trend, że ludzie chcą mieć wszystko od razu za pieniądze. To działanie bez sensu.
- Śląsk to obecnie najlepszy beniaminek. Jest pan zadowolony z rundy jesiennej?
- Tak. To przecież nowy zespół w ekstraklasie, a jesteśmy na 6. miejscu. Przegraliśmy tylko 3 z 13 meczów, a w większości nich pokazaliśmy dobry styl gry.
- Podobno jest pan przesądny. Ma pan jakieś przedmeczowe rytuały?
- Nie ukrywam, że jestem osobą wierzącą. Niektórzy modlą się rano lub przed spaniem, a ja robię to, gdy wychodzę do pracy, czyli gdy wkraczam na boisko. To mi pozostało jeszcze z okresu zawodniczego, zawszę wchodzę na murawę prawą nogą i robię znak krzyża. Podobnie czynię, gdy opuszczam boisko.